środa, 7 lipca 2010

Postmodernistyczna antykultura i śmierć uniwersytetu

Od kilku dekad zachodnie ruchy lewicowe oczarowane są postmodernizmem, jako radykalnym zerwaniem z elitarną i antydemokratyczną przeszłością arbitralnego podziału na “kulturę niską i wysoką”. Rozmył się ostry podział sceny politycznej zbudowany na ekonomicznej tożsamości czerwonych poglądów. Już nie walka klas, nie demon kapitalizmu, nie grzech pierworodny kapitalistycznej akumulacji, ani nawet postęp ale wieść ma nas rozdrobnienie, nowomowa, oportunizm i jednakowość wszystkich poglądów podporządkowanych ideologom poprawności politycznej. Absurdalna mnogość postulatów wyzwolenia wszystkiego z opresywnego systemu.
Państwowy Instytut Wydawniczy wydał w 2008r. w ramach serii Biblioteki Myśli Współczesnej książkę węgierskiego socjologa, profesora Uniwersytetu Kent w Wielkiej Brytanii, Franka Furedi “Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści”.
Furedi poddaje analizie zmiany zachodzące w obrębie cywilizacji europejskiej prowadzące do bezprecedensowego upadku instytucji uniwersytetu i idei poszukiwania prawdy, dewaluacji intelektu, kultu banalności, wycofanego społeczeństwa i kontroli nad nim w ramach nowoczesnej inżynierii społecznej, kultury schlebiania i traktowania ludzi jak dzieci. Podnosi istotny problem odpowiedzialności zachodniej lewicy oszołomionej postmodernistycznym narkotykiem, która w szokujący sposób porzuciła swoje idee transformacji społecznej i demokratycznego egalitaryzmu na rzecz utrzymania ekonomicznego i politycznego status quo. Działaczy “prospołecznych”, którzy w imię polityki inkluzji i otwarcia na wykluczonych zatomizowali społeczeństwa i rozpoczęli konsekwentny program “równania w dół” sfery edukacji i kultury. Polityków, którzy w imię demokracji zamienili proces wyborczy w plebiscyt podporządkowany podwyższaniu frekwencji i legitymizowania nią władzy. Postmodernizm, skrajnie konserwatywna ideologia, mylnie zinterpretowany jako należący do nurtu lewicowego, w iście orwellowskim stylu skierował zachodnią cywilizację na drogę dyktatury mediokracji filistrów.

“Od zarania dziejów władza próbowała zmobilizować sztukę, by służyła celom politycznym. W minionych czasach chciała ją wykorzystać do głoszenia chwały narodowej, dziś - do nawiązywania kontaktu ze zatomizowanymi i często zmarginalizowanymi jednostkami; ten plan realizuje w bardzo systematyczny i wysoce zindywidualizowany sposób.
Trzeba sobie zdać sprawę, że populistyczny imperatyw inżynierii społecznej nie stanowi ani demokratycznej, ani egalitarnej odpowiedzi na problem nierówności społecznych czy biedy. Jak o tym pisałem w poprzednim rozdziale, jest to projekt, który zmierza do ponownego zaangażowania coraz bardziej rozczłonkowanego społeczeństwa. Społeczna inkluzja, dostępność i partycypacja stanowią jego część i mają posłużyć do ustanawiania kontaktu między elitą kulturalną a wyobcowaną resztą. A ponieważ ustanowienie kontaktu jest właśnie głównym celem, pytanie, w co włącza się wyobcowanych, rzadko stanowi przedmiot analizy. Łatwiej jest rozszerzyć partycypację, niż zapewnić, że to, w czym ludzie mają partycypować, jest warte ich zaangażowania.

[…] Polityka społecznej inkluzji zmierza zaś do ukształtowania powszechnego gustu, ustandaryzowania go i w efekcie do sprawowania nad nim kontroli”

Jednocześnie Furedi zauważa:

“Tworzenie równych szans dla wszystkich to w istocie cel wart zachodu. Wzrost partycypacji społeczeństwa w życiu kulturalnym i intelektualnym jest zamysłem, który każdy, kto ma skłonności demokratyczne, z całych sił będzie wspierał.”
(str. 104-106)