poniedziałek, 29 marca 2010

Chleba nie robi się wyłącznie z kamienia

Dziś ostatnia odsłona z biografii metropolity San Salwadoru. Krótki tekst pochodzący z homilii z 24 lutego 1980r., a więc na miesiąc przed śmiercią:

“Szatan próbował nakłonić Jezusa, aby zamienił kamienie w chleb:
Ale chleba nie robi się wyłącznie z kamienia. Chlebem, który nakarmi nas wszystkich, powinien być sprawiedliwy podział własności, powinna być hojność bogatych, rezygnujących z tego, co mają, aby podzielić się z biednymi. Powinno być społeczeństwo, ukształtowane według serca i sprawiedliwości Boga. To jest zbawienie, które ja przynoszę - mówi Chrystus.”

piątek, 26 marca 2010

Romero, pacyfizm, marksizm

Idę za ciosem ;) Kolejny wątek zaczerpnięty z życia Oscara Romero. Tym razem stanowisko metropolity San Salwadoru wobec dwóch dość kontrowersyjnych zagadnień, aktualnych nie tylko w Ameryce Łacińskiej. (Oscar Romero. Życie. str. 399 - 402).

“Za wskazówkę dla chrześcijan w pełnych gwałtu okolicznościach panujących w Salwadorze biskup Romero proponował słowa z Medellin:

Chrześcijanie pragną pokoju i nie wstydzą się tego. Nie są jednak po prostu pacyfistami, ponieważ są zdolni do walki, lecz wolą pokój od wojny. Są świadomi, że nagłe i gwałtowne przemiany strukturalne bywają zwodnicze i same przez się nieskuteczne, a z pewnością nie licują z godnością narodu.

(…) Sama konferencja w Puebla poucza, jak odróżnić to, co można by określić jako marksizm będący ideologią przenikającą całość ludzkiego sposobu bycia, od tego, co może mieć wyłącznie charakter współpracy z ugrupowaniami podzielającymi tę ideologię. Naturalnie, jeśli marksizm rozumieć jako materialistyczną i ateistyczną ideologię, obejmującą całość ludzkiej egzystencji i podającą fałszywą interpretację religii, to całkowicie niedopuszczalne jest, żeby takie tezy przyjmowali ludzie wiary, przekonani, że istnieje Bóg oraz duchowa i niebiańska wieczność, realna w Jezusie Chrystusie dzięki Duchowi Świętemu. Oba sposoby życia całkowicie się wykluczają.

(…) Następnie arcybiskup ustosunkował się do marksizmu jako strategii politycznej:

Podobnie rzecz przedstawia się w wypadku strategii politycznej: wielu wykorzystuje marksizm jako przewodnik zdobywania władzy. Być może w tym drugim wypadku posługują się kłamstwem, które w rzeczywistości kryje w sobie największe niebezpieczeństwo, ponieważ taka marksistowska praktyka polityczna wywołuje konflikty sumienia, jeśli chodzi o użycie środków i metod, które nie zawsze są zgodne ze skierowanym do chrześcijan moralnym nauczaniem Ewangelii. Ta marksistowska praktyka polityczna może prowadzić również do absolutyzacji ludowych ruchów politycznych, do osłabienia chrześcijańskiego ducha osób w nich zrzeszonych, a nawet do odejścia od Kościoła, jak gdyby ze względu na swój wieczny punkt odniesienia nie miał on prawa do odgrywania kluczowej roli w ludzkiej działalności politycznej.

Próba podania właściwych wskazówek odnośnie do marksizmu była sprawą bardzo delikatną, a zarazem istotną, ponieważ antymarksizm był w dużej mierze wynikiem ledwie maskowanego sankcjonowania niegodziwości kapitalizmu. Arcybiskup powołał się na konferencję w Puebla:

Strach przed marksizmem powstrzymuje bardzo wielu ludzi od zmierzenia się z rzeczywistością ucisku, charakteryzującą dziki kapitalizm. W obliczu zagrożenia ze strony systemu, w sposób jawny naznaczonego grzechem, zapominają o konieczności piętnowania i zwalczania rzeczywistości, wszczepionej przez inny system, naznaczony grzechem w tym samym stopniu. (…)
Najlepszą drogą do przezwyciężenia marksizmu jest podjęcie z całą powagą opcji preferencyjnej na rzecz ubogich”.

czwartek, 25 marca 2010

Kościół, to nie muzeum z pamiątkami

Wczoraj przypadła ważna trzydziesta rocznica. O niej jednak cicho, cichutko. 24 marca 1980r. zginął od kuli zamachowca Oscar Romero. Z tej okazji chciałbym Czytelnikom przedstawić fragmenty drugiego listu pasterskiego biskupa, napisanego na święto Przemienienia Pańskiego (6 sierpnia 1977r.). Najpełniej oddaje on ducha, w którym nauczał arcybiskup i za którego poniósł męczeńską śmierć. Tekst zaczerpnąłem z obszernej biografii - “Oscar Romero. Życie” James R. Brockman (str. 178 - 183):

“Arcybiskup napisał, że fundamentalna zmiana w Kościele ostatnich lat polega na nowym spojrzeniu na świat, spojrzeniu, które pozwala zwalczać grzech w świecie, a równocześnie pozwala światu na zwalczanie tego, co może być grzechem w samym Kościele. To Ewangelia stanowi podstawę zmiany sposobu postrzegania świata, zmianę, która pomogła Kościołowi odzyskać najgłębszy Chrystusowy fundament, zakorzeniony w Nowym Testamencie. Kościół uzyskał pogłębioną świadomość swojej obecności w świecie - to, co dzieje się w świecie, dotyka go i obchodzi, a poszczególne wydarzenia są dla niego znakami czasu. Kościół uzyskał również pogłębioną świadomość tego, że istnieje w świecie, aby mu służyć, aby być w nim znakiem i sakramentem zbawienia, aby uobecniać wyzwalającą miłość Boga, objawioną w Jezusie Chrystusie. Kościół odzyskał wypełniającą karty Biblii intuicję, że Bóg działa w ludzkiej historii, że historia zbawienia i historia powszechna to nie dwie różne rzeczy, ale jedna i ta sama. (…)

(…) Poprzez egzystencję w świecie i dla świata, uczestnicząc w jednej i tej samej historii, Kościół odsłania jego mroczną stronę - otchłań zła, które sprawia, że człowiek upada - zła, które go upadla i dehumanizuje. Kościół, dostrzegając grzech wzywa do nawrócenia, pragnąc rozpocząć od samego siebie. (…)

Kto nie rozumie lub nie przyjmuje tej nowej perspektywy, nie będzie w stanie zrozumieć Kościoła. Zakotwiczenie w tradycjonalizmie, wykluczającym rozwój, z powodu niewiedzy lub dla własnej korzyści, oznacza utratę poczucia prawdziwej tradycji chrześcijańskiej. Tradycja powierzona Kościołowi przez Chrystusa nie jest muzeum z pamiątkami do przechowywania; oczywiście należy ją kochać i wiernie zachowywać, ale zawsze patrząc w przyszłość. Prawdziwa tradycja sprawia, że Kościół jest zawsze świeży i dzisiejszy oraz że wydaje owoce w każdym okresie historii człowieka. Prawdziwa tradycja karmi nadzieję i wiarę Kościoła, tak aby mógł on wciąż przepowiadać nowe niebo i nową ziemię, którą obiecał Bóg (Ap 21, 1; Iz 65, 17) i zaprasza tam ludzkość. Zmiany w Kościele nie są przejawem niewierności Ewangelii, pochodzą raczej z głębokiej wiary i w sposób oczywisty sprawiają, że staje się on wierniejszy Jezusowi Chrystusowi i pełniej się z Nim jednoczy. (…)

W dalszych słowach metropolita pisze, że Kościół, o ile pragnie wiernie wypełniać własne posłannictwo, musi się zmieniać, jak zmieniało się historyczne ciało Chrystusa, ponieważ, jeśli przestanie być Jego Ciałem, to nie będzie już Jego Kościołem. (…)

(…) Chrystus piętnował komercjalizację świątyni, zachowywanie prawa bez troski o sprawiedliwość i miłosierdzie, piętnował bogacza, który nie chciał się dzielić, faryzeusza, który gardził grzesznikami i Samarytanami, przywódców, którzy nakładali na ludzi ciężary nie do udźwignięcia. Grzech stanowi przeszkodę w budowaniu królestwa Bożego i oddala życie ludzkie od sprawiedliwości i miłości. Kościół musi zatem piętnować egoizm, mieszkający w sercu każdego z nas; musi piętnować grzech, który odczłowiecza - który rozbija rodziny, który czyni pieniądz, posiadanie, zysk i władzę celem życia. Musi też obnażać układy społeczne, ekonomiczne, kulturalne i polityczne, które uciskają i zubażają lud:

Jednak piętnowanie przez Kościół, tak jak piętnowanie przez Jezusa nie wynika z nienawiści czy urazy, lecz z pragnienia nawrócenia i zbawienia wszystkich ludzi.

Jeśli natomiast chodzi o angażowanie się w politykę, to słowa i działanie Kościoła z pewnością mogą wywoływać skutku polityczne. Jednak Kościół nie wykorzystuje mechanizmu partii politycznych czy innych tego typu organizacji do wykonywania swoich zadań.”

czwartek, 18 marca 2010

Chleb nasz powszedni

Poprzednio zamieściłem dość obszerny wybór fragmentów eseju ks. Stefana Wyszyńskiego o relacji Kościoła do kapitalizmu, który pojawił się w kwartalniku “Obywatel”. Dziś proponuję Wam urywki z komentarza zamieszczonego w tym samym numerze, podpisanego “rem” - “Chleb nasz powszedni”.

    “Kościół jest instytucją, której cele nie koncentrują się wokół spraw, nazwijmy to ziemskich. W sensie ‘technicznym’ jest strukturą organizacyjną, w sensie zaś metafizycznym dbać ma o zbawienie obecnych i potencjalnych wiernych. I to właśnie temu zadaniu podporządkowane jest sedno jego aktywności.
    Z tego względu próby przykrojenia misji, działań, dogmatyki i przesłania Kościoła do ram programów politycznych, projektów społecznych, a tym bardziej bieżących problemów, są w sferze praktyki chybione, gdyż ich adresat nie tym się zajmuje. Są również nieuczciwe etycznie, gdyż bazują na instrumentalnym, czysto pragmatycznym podejściu, które oznacza po prostu brak szacunku wobec podmiotu takich starań. Niezależnie, czy sojusznikiem Kościoła pragnie zostać prawica, czy do swych celów usiłuje go wykorzystać lewica, są to zazwyczaj próby przejęcia czy podczepienia się pod strukturę stworzoną i przeznaczoną do celów zgoła innych. (…)
    (…) To, co nosi nazwę ‘katolickiej nauki społecznej’ zawiera wiele wskazań i opinii, ale niekoniecznie precyzyjnych na poziomie szczegółowych rozwiązań. Nie ma powodu, by formułować z tego tytułu jakieś pretensje. Skoro nie oczekujemy od związków zawodowych, że będą dbały o zbawienie naszych dusz, tak samo nie powinniśmy zakładać, iż papież prześle każdemu z krajów mniej lub bardziej katolickich drobiazgowe uwagi co do projektu Kodeksu Pracy.
    Co więcej, ukierunkowanie aktywności Kościoła na kwestie ‘nieziemskie’, sprawia, iż jest on instytucją funkcjonującą poza, a raczej ponad wieloma podziałami związanymi ze społeczną aktywnością człowieka. Skutkuje to istnieniem w łonie Kościoła przeróżnych środowisk ideowych (…). (…) A zatem pełnoprawnymi wiernymi są zarówno katoliccy liberałowie, jak i osoby przekonane, że zamożni powinni płacić wyższe podatki, aby państwo mogło sfinansować choćby egalitarny dostęp do edukacji czy lecznictwa. Z tego powodu nie sposób w wielu przypadkach powiedzieć, czy Kościół jest naszym sojusznikiem, czy też przeciwnikiem na płaszczyźnie projektów i inicjatyw społecznych. (…)
    Mamy natomiast coraz częściej do czynienia z próbami uprawomocnienia autorytetu Kościoła takich przedsięwzięć ze sfery idei i praktyki, które w naszym przekonaniu są społecznie szkodliwe. Mam na myśli aktywność środowisk opowiadających się za daleko idącym liberalizmem gospodarczym. Dawniej, na przykład w XIX wieku, ideologia liberalizmu gospodarczego była podpierana głównie argumentami rzekomo naukowymi (jakoby taki system był ‘obiektywnie słuszny’ i najkorzystniejszy społecznie) lub bazowała na etyce ‘zdroworozsądkowej’ (każdy ma prawo np. tak rozporządzać swoją własnością, jak mu się podoba, gdyż to przecież właśnie jego własność, nie zaś cudza). Natomiast dziś znacząca część środowisk wolnorynkowych, ze szczególnym uwzględnieniem tych najbardziej skrajnych, odwołuje się właśnie do chrześcijaństwa i katolicyzmu, twierdząc, iż Biblia, Ojcowie Kościoła [sic!], papież itd., uznawali gospodarkę wolnorynkową w jej jak najmniej regulowanej postaci za optymalną, sprawiedliwą, godną i jedynie słuszną.
    Taki mariaż wartości katolickich (lub tylko chrześcijańskich) z agresywną promocją liberalizmu gospodarczego widać szczególnie mocno w anglosaskim neokonserwatyzmie, który w ostatnich dekadach w wielu częściach świata przetoczył się jak walec po innych ideologiach społeczno-gospodarczych. W Polce zdobył wielkie wpływy intelektualne w środowiskach prawicy i w mediach katolickich, jak również w polityce gospodarczej. (…)
    Nie odmawiamy komukolwiek, a więc i katolikom, prawa do posiadania poglądów liberalnych w sferze gospodarczej. Natomiast sprzeciwiamy się fałszywej wykładni czy choćby próbie stworzenia wrażenia, iż stanowisko takie jest jedynym uprawnionym na gruncie katolicyzmu. To po pierwsze nieuczciwe, bo jak wspomniałem  - nie istnieje żadne szczegółowe stanowisko Kościoła w sferze rozwiązań gospodarczych. Po drugie - jest to oczywisty fałsz, gdyż równie uprawnione i często spotykane na gruncie katolicyzmu są postawy znacznie bardziej ‘socjalne’, krytyczne wobec przekonania, iż nieskrępowany rynek to system optymalny i sprawiedliwy, że etyka kapitalizmu idealnie współgra z etyką katolicyzmu. (…)
    Środowiska liberalno-katolickie chętnie sięgają po argumentację, jakoby wolny rynek był ekonomicznie sprawiedliwy oraz moralnie jeśli nie idealny, to przynajmniej neutralny. Przekonują oni, że ci, którzy na owym rynku sobie nie radzą, zazwyczaj ‘sami są winni’, gdyż brakuje im chęci, woli, pracowitości itp. Za wzniosłymi hasłami religijnymi skrywany jest tu nierzadko - i nie zawsze starannie - egoizm typowy dla ideologii liberalnej. Egoizm przejawiający się brakiem zainteresowania nie tylko społecznymi skutkami operacji gospodarczych, ale także przyczynami indywidualnych niepowodzeń. Ksiądz Zieja tymczasem wskazuje, że moralnym obowiązkiem katolika - ponad podziałami tyczącymi się poglądów na różne kwestie, w tym i gospodarcze - jest dogłębne zainteresowanie losem bliźniego, przyczynami jego problemów czy wręcz upadku. Warto tego rodzaju ‘kurację’ polecić wolnorynkowym katolikom, którzy potrafią się niemal do łez rozczulać nad ‘ciemiężonymi’ milionerami - płatnikami ‘horrendalnych’ podatków, natomiast dla ludzi z dołu drabiny społecznej mają nierzadko w najlepszym razie obojętność i lekceważenie, w najgorszym zaś - z trudem skrywaną pogardę.”

czwartek, 11 marca 2010

Odrzucony przez wielkich, przygarnięty przez najmniejszych

Ostatniej niedzieli miałem możliwość wysłuchania kazania pasyjnego towarzyszącego Gorzkim Żalom. Diakon monotonnym głosem przekazywał grupce wiernych egzegetyczne prawdy, które jednak nie odbiegały od ogólnie przyjętych nurtów. W tym samym czasie w mojej głowie zaczęły kłębić myśli, którymi się z Wami chętnie podzielę. A dotyczyły one właśnie wydarzeń omawianych w kazaniu.

Jezusa postawiono najpierw przez Sanhedrynem, później dworem króla Heroda a na końcu przed samym prokuratorem Piłatem. A więc na drodze Jezusa stają trzy najważniejsze kręgi społeczeństwa (w rozumieniu bardzo uniwersalnym, odnoszącym się jak najbardziej do nas). Bóg-człowiek przedstawia Prawdę najpierw “kapłanom”, oni mają tylko swoje utwierdzone dogmaty, nie są w stanie i najpewniej nie chcą dostrzec Mesjasza, bo nie takiego się spodziewali. O silnym Mesjaszu mają już swoje wyobrażenie, którego się nie pozbędą na rzecz nędznego człowieka stojącego przed nimi. Atakują więc Jezusa “bronią teologiczną”
Drugi krąg stanowią bogaci, dziś nazwalibyśmy ich burżuazją. Obecni w każdym społeczeństwie. Przesyceni ziemskimi dobrami, zajęci tylko i wyłącznie sobą egoiści, znudzeni tym samotnym życiem w więzieniu pieniądza. W Nazarejczyku widzą kolejną zabawkę (dawno przestali już dostrzegać człowieka w innym człowieku), coś co na chwilę znów pobudzi ich wypalone hedonizmem zmysły. Widząc, że Jezus nie ma im do zaoferowania “nic ciekawego”, porzucają Go ze złością.
I wreszcie krąg trzeci - władza polityczna. Prokurator, to kolejna osoba, która w drugim człowieku  nie widzi człowieka. Jezus, a najprawdopodobniej każdy, jest jedynie wrogiem lub sprzymierzeńcem. W tym binarnym widzeniu świata można albo z kimś o władzę walczyć i bronić swojego panowania, albo kogoś użyć do partykularnych celów. Piłat to zbrodniarz i żołnierz. Pytanie o prawdę nie stanowi filozoficznych rozważań. Sądzi, że Jezus mówi o rzeczywistym państwie, gdzieś poza granicami Imperium. Państwie, które być może da się najechać, podbić… Które może stać się zagrożeniem dla stabilności prowincji.
I w ten sposób Mesjasz zostaje niezauważony przez społeczną elitę, dostrzegają Go jedynie ci, którzy nie mają nic. Obok Niego przechodzą obojętnie “zawsze wierni”, biznesmeni i politycy.

Wyszyński nieznany

Kilka tygodni temu dostałem mail od jednego z czytających BCS, który podesłał mi kilka bardzo ciekawych informacji i odsyłaczy. Naprowadził mnie również na pismo dotąd już mi znane, ale o enigmatycznej treści. Przyznaję się, że nigdy po “Obywatela” wcześniej nie sięgnąłem. A może i szkoda, bo przeczytawszy kilka artykułów nieśmiało mogę zacząć twierdzić, że kwartalnik jest na dość wysokim poziomie. Cena co prawda wynosi 12 zł, ale raz na trzy miesiące nie odstrasza. Przynajmniej część poświęcona religii i Kościołowi w ostatnim numerze charakteryzuje się uczciwością i brakiem napastliwości czy oskarżycielstwa, w czym celuje kilka lewicowych pism. A i redaktorzy wydają się nietendencyjni. Myślę, że warto po magazyn sięgnąć i chętnie umieszczę go na tej samej półce co “Le Mond diplomatique”, choć ostrzegam, że niektóre artykuły, autorzy i treści są kontrowersyjne.
Poniżej umieściłem kilka fragmentów z arcyciekawego eseju ks. Stefana Wyszyńskiego z okresu wojny - “Kościół a duch kapitalizmu”, który opublikowany został w książce pt. “Miłość i sprawiedliwość społeczna. Rozważania społeczne”, Pallotinum, Poznań 1993. Dla mnie było to odkrycie nieznanej mi dotąd strony ks. Wyszyńskiego. Strony, o której ani większość hierarchii ani tym bardziej dziennikarze czy media nie chcą pamiętać. Bo niewygodna. Tekst miejscami wydaje się nieco naiwny, i zawiera chyba pewną dozę myślenia życzeniowego (co się przejawia sugestiami typu “Kościół zawsze twierdził i zawsze dążył”, choć to “zawsze” pojawia się dopiero po fakcie) oraz trudny, autorytatywny, nieco archaiczny język, ale poza tymi nielicznymi mankamentami z pewnością wart jest przeczytania.


Kwartalnik OBYWATEL
1(48)/2010, str. 147-154

    “Powstała nowa religia - pieniądza i bogactwa. Jej dogmaty - to nieograniczona wolność gospodarcza, wolna konkurencja, rozdział kapitału i pracy, najemnictwo, prawo podaży i popytu, mechanizm cen. Jej moralność - to brak wszelkiej moralności, przewaga kapitału nad człowiekiem i pracą, dobro produkcji, zysk jako dobry uczynek. Jej ołtarze - to wielkie fabryki, maszyny, narzędzia, kartele, syndykaty, banki, gdzie za cenę chciwości ofiarowywano życie ludzkie.
    Cel ostateczny - błogosławiony bogaty. Bogatymi bądźcie za wszelką cenę - kto może i jak tylko może!
    Oto bóg świata - spoganiały kapitalizm. Wszystko, co odtąd świat spotyka, łączy się ściśle z tym systemem: bowiem “przepaść przepaści przyzywa” (Ps 41, 8).
Spoganiały kapitalizm jest rodzonym ojcem wszystkich kierunków rewolucyjno-społecznych: socjalizmu, komunizmu, bolszewizmu - tych wszystkich dążeń, które działając na mocy prawa reakcji, stanęły w obronie pogwałconych praw człowieka. (…)
    W rozważaniach naszych zajmiemy się przede wszystkim duchem kapitalistycznym, gdyż on właśnie jest najbardziej przeciwny duchowi chrześcijańskiemu; to on rodzi owoce, którymi zatruwa się całe życie gospodarcze, społeczne, polityczne, a swój wpływ rozkładowy przerzuca nawet na życie moralne i religijne całych państw, narodów i społeczeństw.
    Czy Kościół może pozostać obojętny wobec tego zatrutego źródła, którym upajają się tak często jego dzieci?
    Całe życie ludzkie ocenia Kościół swą miarą ostatecznej i najwyższej celowości. I w życiu gospodarczym ta miara jest niezawodna: wszystko, co człowiekowi ułatwia osiągnięcie tego celu, jest użyteczne i dobre, wszystko, co odeń oddala lub drogę utrudnia - jest złe lub nieużyteczne, i choćby największe zapewniało korzyści gospodarcze - musi być odrzucone, gdyż “nie samym chlebem żyje człowiek” (Pwt 8, 3) (…)
   
I. Kościół wobec urządzeń gospodarki kapitalistycznej

    (…) Wyzyskujący i bezbożny kapitalizm jest potępiany zawsze przez całą naukę Kościoła świętego.

    Kościół odrzuca nie ograniczoną żądnym prawem wolność samolubnego kapitalizmu.
    Kościół broni wolności, gdyż wolność jest nieodzownym warunkiem działalności ludzkiej i najlepiej odpowiada rozumnej naturze człowieka. Zdecydowanie jednak potępia Kościół taką wolność, która wyzwala z prawa przyrodzonego i Bożego, z wszelkich nakazów moralnych. Wolność taka staje się zatrutym źródłem; z takiej wolności bogatego płynie niewola ubogiego. (…)
    Nie to jest tragiczne, że bezbożny kapitalizm wyrzekał się Boga w fabryce; Bóg chrześcijański zbyt wnikliwie patrzy w serca i na dłonie. Rozpoczęli służbę bogu - mamonie, która napełniła ich kieszenie. Wzięli zapłatę swoją za zdradę Boga - judaszowe srebrniki. A co zyskali na zdradzie Boga robotnicy? Dlaczego wypędzali Go z fabryk i warsztatów, ze swoich programów, partii i związków? Czy po to, by przyspieszyć zwycięstwo bezbożnego i samolubnego kapitalizmu? Właśnie ta zdrada praw Bożych przez świat kapitalistyczny i przez świat robotniczy - ta wspólna wina! - ułatwiła rozbicie gospodarczego organizmu zdrowego życia zawodowego, zaprowadziła nieład, a w następstwie - wyzyskanie gospodarczej przewagi kapitału. (…)
    Człowiek jest wezwany do wielkiej pracy stopniowego przebudowywania świata. Rozwój gospodarstwa światowego jest wynikiem praw postępu. Nie może więc i współczesny wielki przemysł, sam w sobie, być czymś złym i zasługującym na potępienie, jeśli pracuje zgodnie z prawem Bożym, bo “robota sprawiedliwego ku żywotowi” (Przy 10, 16). Każda uczciwa praca ludzka, jeśli poświęcona jest stworzeniu dóbr prawdziwie użytecznych, jest współpracą człowieka z Bogiem w Jego planie wyżywienia świata. (…)

II. Co zwalcza Kościół we współczesnym kapitalizmie?

    (…) Kościół odrzuca doczesność dążeń gospodarki kapitalistycznej.
    Odrzuciwszy prawo Boże, kapitalizm upaja się złudą szczęścia ziemskiego i - podobnie jak komunizm - chce stworzyć raj na ziemi. W tym celu żąda nieograniczonej wolności dla własności prywatnej i odrzuca wszelkie obowiązki społeczne. Wyznawcom swoim nakazuje jako cel i zasadę potępianą przez Kościół: Naprzód bogaćcie się, a wszystko inne będzie wam przydane. Wraz z tą zasadą zaleca jako środki bogacenia się: zbyt łatwe zyski, szybkie zarobki spekulacji, wyrzucanie na bruk robotników i pracowników, panowanie kłamliwej reklamy, podstępne upadłości, oszukaństwo, zamachy giełdowe, “walkę na noże” między trustami, kartelami, domami handlowymi, wyuzdaną rywalizację towarzystw akcyjnych - wszystkie te dzikie formy anarchii gospodarczej, wiodące nieliczną garść ludzi do opanowania świata przy pomocy pieniądza i kredytu. Cóż dziwnego, że Stolica św. w [encyklice] Quadragesimo anno [QA] potępia zdecydowanie te nowoczesne grzechy, z których nikt się nie oskarża i których win nikt nigdy nie naprawia? (…)
   
    Usilnie potępia Kościół ducha zysku, tworzenie bogactw dla ich samych.
    Kapitalizm istotę swego całego gospodarstwa zasadzał nie na zaspokajaniu potrzeb ogółu, ale na możliwie największym wzbogaceniu jednostek. Tu tkwi największy jego błąd - zysk postawił za cel gospodarowania.
    W tym też duchu kapitalizm wychował człowieka. Człowiek rządzący się duchem kapitalistycznym wszystkie kamienie chce w chleb zamienić, cały cel swego życia, prac, trudów widzi w osiąganiu zysku. W oczach jego upadają wszystkie związki naturalne między ludźmi: wspólnota rodzinna, zawodowa, narodowa, religijna - pozostaje tylko związek pieniądza i umowa odpłatna. Człowiek taki ma przywiązanie tylko do tego, co przynosi zysk. Wszystkie dzieła rąk Bożych nikną mu sprzed oczu: przyroda to już tylko nie piękno, ale surowce, to dochody z gleby i hodowli. Ba, nawet człowiek przestał być dlań bliźnim, a został tylko siłą najemną, rękoma roboczymi lub też właścicielem pakietu akcji. (…)
    Śmierć stoi u wrót chciwości. ‘Nie ma nic niegodziwszego jak miłować pieniądze; bo taki i duszę swą ma przedajną, gdyż w życiu swoim wyrzucił wnętrzności swoje’ (Syr 10, 10). Człowiek owładnięty żądzą zysku ‘wyrzuca wnętrzności swoje’ w nerwowym pośpiechu, w nieustannej pogoni za zarobkiem. Nerwy, nerwy, a stąd wariaci, degeneraci, zboczeńcy, półludzie, którzy już nie mają czasu i sił na nic, co nie jest pieniądzem, groszem, zyskiem…
    Oto nowoczesny homo oeconomicus.

    Kościół zwalcza kapitalistyczny wyzysk i poniżenie ludzi pracy. (…)
    Kapitalizm najpierw zrównał człowieka z maszyną, a ludzi sprowadził do rzędu bezdusznego narzędzia; w dalszym ciągu uszlachetnił i wyniósł do poziomu bóstwa maszynę, poddając jej służbie człowieka. W smutnym wyniku tego niewolnictwa wysiłek człowieka ciągle wzrasta, wyniszczając przedwcześnie, wskutek przyspieszenia tempa pracy, siły robotnicze. (…)
    Przez daleko posunięty podział, mechanizację i racjonalizację pracy ugodził kapitalizm w największy dar człowieka, w jego rozumną naturę, niszcząc wszelkie jego zainteresowania w odniesieniu do przedmiotu pracy. Jakże słuszne jest zdanie Piusa XI, że w epoce kapitalizmu martwa natura wychodzi z warsztatu pracy uszlachetniona, podczas gdy człowiek staje się gorszym i pospolitym. Co więcej, zepchnąwszy człowieka poniżej maszyny, kapitalizm zatracił wrażliwość  na wszelkie podstawowe potrzeby i warunki życia ludzkiego. (…)
    Nie liczył się też kapitalizm z potrzebami moralnymi i religijnymi człowieka, samą organizacją pracy utrudniając spełnianie obowiązków podstawowych wobec własnej duszy i jej zbawienia. Gdy do tego dodamy lichwę płacy - stałe obniżanie zapłaty z pracę - albo sabotowanie robotników widmem redukcji i bezrobocia, wtedy powody do protestu Kościoła staną się jeszcze bardziej oczywiste.
    Groził ongiś Izajasz wyzyskiwaczom: ‘Biada wam, którzy przyłączacie dom do domu, a rolę do roli przyczyniacie aż do granicy miejsca! Izali wy sami mieszkać będziecie wpośród ziemi?’ (Iz 5, 8). Chciwość zamyka oczy na tę prawdę ekonomiczną, że zubożenie mas odbije się fatalnie na ich sile nabywczej, a zatem na produkcji i na stanie przedsiębiorstw. Owoce ducha kapitalistycznego są straszliwe. Pracownik zubożał duchowo, odbiegł od prawa Bożego i ludzkiego, ratując się za wszelką cenę przed gwałtem i tyranią gospodarczą. Zawiedziony w swym szczęściu doczesnym, robotnik duszę swą napełnił niepokojem, chciwością, bezwzględnością, zazdrością, pożądliwością zabronionych dóbr ziemskich. Poddany nędzy materialnej, brnął w nędzę moralną, a zubożały duchem i ciałem, sprowadzony do poziomu życia proletariackiego, niegodnego człowieka, uległ wszelkim pokusom rewolucji, przewrotu, komunizmu i bolszewizmu. Oto gorzkie owoce grzechów wołających o pomstę do nieba.

    W bezwzględny sposób potępia Kościół plutokrację, czyli panowanie pieniądza nad całym życiem gospodarczym.
    Duch indywidualistyczny, panujący w życiu gospodarczym, doprowadził do kapitalizmu, który w skrajnej swej formie doprowadził do dyktatury pieniądza. Pius XI zwraca uwagę na smutne zjawisko naszych czasów - w ręku nielicznych jednostek skupia się niebezpieczna potęga i despotyczna władza ekonomiczna. (…)
    Świat bankierski (…) doszedł w poszczególnych państwach do nowej potęgi panującej, jakiejś samozwańczej władzy nad władzą państwową, tak że władza ta już nie jest suwerenna. Zamieniwszy pieniądz na towar, który sprzedaje po lichwiarskich cenach w swych złoconych kramach bankierskich, finansjera bezbożna, chcąc się wzbogacić bez granic, wpada w ‘pokusy i w sidła diabelskie - jak mówi św. Paweł - i w wiele nierozumnych i szkodliwych pożądliwości, które pogrążają ludzi na zatracenie i zgubę’ (I. Tym 6, 9).
    ‘To skupienie potęgi i bogactw w rękach niewielu prowadzi do dalszej, potrójnej walki: naprzód do walki o ujarzmienie samego życia gospodarczego, dalej - do walki o opanowanie państwa, aby jego środki i jego władzę wyzyskać potem do walki gospodarczej’ (QA, 103). Zyskawszy te dwie władze, finansjera rozpoczyna walkę z urządzeniami państwowymi, zwalcza ustawodawstwo społeczne i wszelkie reformy, mnożąc liczne grzechy wołające i pomstę do nieba. (…)
    Nic dziwnego, że ta olbrzymia potęga doprowadziła do powszechnej walki wszystkich przeciwko wszystkim: kapitału przeciw pracy, wielkiego kapitału przeciwko małemu, burżuazji przeciwko proletariatowi itd..; że wreszcie owładnęła i sponiewierała godność rządzących, sprowadzając ich do roli niewolników zaprzedanych ludzkim namiętnościom i samolubnym interesom. (…) Ale nie koniec na tym! Prowadzi ‘wreszcie do walki między państwami, czy to w ten sposób, że poszczególne państwa oddają swoje siły polityczne w służbę gospodarczych interesów swoich obywateli, czy też w ten, że swojej gospodarczej przewagi używają do rozstrzygania międzynarodowych sporów politycznych’ (QA, 108). Tu rozpoczyna się najstraszliwszy rozdział dziejów ludzkości - okrutne, krwawe, bezlitosne wojny, których brudne, handlarskie cele osłaniane są nieraz najszczytniejszymi hasłami; wojny, które poniewierają do reszty wszystko, co powinno być i święte i wzniosłe. (…)
   
    (…) Cóż jest dziś bardziej ateistyczne - komunizm czy kapitalizm? Kogo wolicie w gumnach waszych - czy jawnego podpalacza, który trąbiąc na wszystkie strony świata podkłada żagiew pod wasz dom, czy też skrytego, który o północy cicho i nieznacznie się skrada, by ojcowiznę waszą w popiół obrócić? Oceńcie sami!”

wtorek, 9 marca 2010

Prawdziwa twarz


Drodzy Czytelnicy. Niespodzianka:) Fragment kazania arcybiskupa Salwadoru Oscara Romero, które wygłosił 16 lipca 1977 r. z okazji uroczystości ku czci Matki Bożej z Góry Karmel w kościele pod jej wezwaniem w Santa Tecla:

“Każdy, kto nie pracuje usilnie na rzecz wiernego wypełnienia się prawa Bożego, obraża Boga, obraża również prawo miłości bliźniego […] i wystawia na niebezpieczeństwo własne zbawienie. […] O potępionych bowiem zostanie powiedziane: mogli czynić dobro, a nie czynili; mieli w ręku bogactwa, które mogły uszczęśliwić ich braci i siostry, a z powodu zapatrzenia w siebie nie czynili nic; mieli w ręku władzę, dzięki której mogli zmienić kierunek rozwoju kraju i uczynić go szczęśliwszym, sprawiedliwszym i spokojniejszym, a nie uczynili tego; wszyscy, którzy mieli taką zdolność czy władzę, a nie wykorzystali jej, usłyszą o tym na Sądzie Ostatecznym oraz na sądzie na końcu życia.”

Abp Oscar Romero urodził się w wielodzietnej, niezamożnej rodzinie w 1917 r. w San Miguel w Salwadorze. Pochodził z małego miasteczka, gdzie po ukończeniu szkoły praktykował jako nastoletni stolarz. Wbrew woli ojca wstąpił do seminarium, później, w trakcie II wojny światowej, kontynuował studia teologiczne na Uniwersytecie Gregoriańskim w Watykanie. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1942 r. Sympatyczny ale nieco nieśmiały młody człowiek, o wielkim poczuciu humoru, dość szybko został proboszczem, biskupem pomocniczym i wreszcie biskupem. Znany ze swojego wyważonego konserwatyzmu Romero mianowany został przez Stolicę Apostolską metropolitą San Salwadoru i arcybiskupem kraju w 1977 r. W jego życiu nastąpił zwrot, zmienił poglądy, kiedy odkrył rozmiary biedy, wyzysku i ucisku wielkiej rzeszy ubogich przez nielicznych latyfundystów i marionetkowy wojskowy rząd. Wierny duchowi Soboru Watykańskiego II i latynoamerykańskiej konferencji biskupów w Medellin, poprowadził brutalnie prześladowany Kościół Salwadoru przez najczarniejszy okres w historii kraju. Kontakt z ubogimi ludźmi i pokojowa walka w ich obronie, krytyka cierpienia niewinnych, piętnowanie nieprzestrzegania praw człowieka i coraz głośniejsze wołanie o sprawiedliwość wywołały ostre szykany i groźby. 24 marca 1980 r. zginął zamordowany przy ołtarzu podczas odprawiania Mszy św. Wielki święty naszych czasów, który stanął w obronie wiary i Kościoła i poniósł męczeńską śmierć. Jego życie stanowi wspaniały dowód tego, czym naprawdę jest teologia wyzwolenia.
Fragment kazania zaczerpnąłem z książki wydanej niedawno przez Wydawnictwo W drodze: James R. Brockman “Oscar Romero. Życie”, str. 171.

Książka dostępna jest za bezcen (5 zł) w Antykwariacie wydawnictwa:

http://www.wdrodze.pl/?mod=opis&id=683

poniedziałek, 8 marca 2010

Deo Gratias

Kilka interesujących faktów z życia Dorothy Day, wiele znanych powszechnie, inne nieco mniej.
(ze strony Catholic Worker Movement)

Urodzona w 1897 r., wychowana została w nominalnie protestanckiej rodzinie a katoliczką została w 1928 r.

Jednym z jej najwcześniejszych wspomnień było trzęsienie ziemi w San Francisco w 1906 r. i to, jak jej matka zaniosła pomoc jego ofiarom.

Jej ojciec był dziennikarzem sportowym i donosił o wydarzeniach z toru wyścigowego.

Uwielbiała czytać powieści już od wczesnego dzieciństwa, a jej ulubionym autorem był Fiodor Dostojewski.

Odrzuciła zorganizowaną religię w college'u, czego powodem było to, że nie dostrzegała tzw. „religijnych ludzi” pomagających biednym.

W okresie I wojny światowej była częścią koła socjalistycznych radykałów i literatów, jak Eugene O’Neill.

Po raz pierwszy wylądowała w więzieniu z grupą sufrażystek w 1917 r., po demonstracji na rzecz prawa wyborczego kobiet pod Białym Domem.

Przeszła aborcję po nieudanym związku w wieku 22 lat.

Narodziny jej córki Tamary w 1926 r., w związku cywilnym, przyniosły jej wiele radości, i ostatecznie doprowadziło do wiary katolickiej.

Była samotną matką utrzymującą się z wolnego dziennikarstwa.

Poznała Petera Maurina w 1932 r. w środkowym okresie Wielkiego Kryzysu.

Gazeta The Catholic Worker pojawiła się w maju 1933 r. w liczbie 2 500 egzemplarzy. Nakład wzrósł do 190 000 w 1938 r., a następnie spadł do 50 000 podczas II wojny światowej, głównie z powodu pacyfistycznego stanowiska gazety. (Obecnie nakład wynosi ponad 80 000)

Pierwszy Dom Gościnności otwarto w 1933 r. Obecnie istnieje 130 wspólnot Catholic Worker w 32 stanach i 8 za granicą.

Przez całe życie utrzymywała, że to Peter Maurin, a nie ona, powołał do życia Ruch Catholic Worker. Nazywała go współczesnym św. Franciszkiem, który był odpowiedzialny za dokończenie jej katolickiej edukacji.

Praca pisarki i dziennikarki zaowocowała 8 książkami, 350 artykułami dla magazynów i czasopism oraz ponad 1 000 artykułów do gazety The Catholic Worker.

Przez wiele lat była nałogową palaczką, ostatecznie porzuciła nałóg po wieloletniej modlitwie o pomoc.

Codziennie uczestniczyła we Mszy św. a co tydzień spowiadała się i regularnie szukała religijnego wyciszenia.

Czytała Biblię w czasie, kiedy większość katolików tego nie robiło.

Podróżowała na dalekie odległości autobusem. Na setki swoich wypraw zabierała Biblię, mszał, Liturgię Godzin oraz słoik kawy rozpuszczalnej.

Przebywała w więzieniu czterokrotnie w okresie od 1955 r. do 1959 r. za akty obywatelskiego nieposłuszeństwa. Wraz z innymi odmówiła udania się do schronu podczas ćwiczeń obrony cywilnej symulujących atak nuklearny na Nowy Jork.

W 1955 r. stała się oblatką benedyktyńskiego opactwa św. Prokopa.

Razem z grupą kobiet pościła przez 10 dni w 1963 r. w Rzymie podczas Soboru, pragnąc by biskupi potępili wszelkie wojny. Biskupi potępili wojnę nuklearną.

Odegrała bardzo ważną rolę dla założenia Pax Christi USA.

Była bardzo płodnym twórcą listów, włączając wieloletnią korespondencję z mnichem Thomasem Mertonem.

Dziewięciokrotnie została babcią. Jeden wnuk wyjechał na wojnę wietnamską z armią USA.

Przyjaźniła się z biskupami i kardynałami, będąc jednocześnie bardzo krytyczną w stosunku do bogactwa Kościoła, popierania wojny i przygotowań wojennych.

Odbyła podróż do Indii by porozmawiać z nowicjuszkami Matki Teresy. Otrzymała od Matki krzyż, który nosi jej zgromadzenie.

Ostatni raz zamknięto ją w więzieniu w 1973 r. w wieku 75 lat, po protestach z Cesarem Chavezem i United Farm Workers w Kalifornii.

Kochała piękno natury i szukała ciszy własnego małego przybrzeżnego domku na Staten Island.

Jej kamieniarz wyrył na grobie chleby, ryby i słowa „Deo Gratias”.

środa, 3 marca 2010

Fałszywy duch

Poniżej prezentuję ostatni i chyba najważniejszy fragment Mikołaja Bierdiajewa “Źródeł i sensu komunizmu rosyjskiego” (rozdz. VI - Komunizm i rewolucja, str. 112 - 113). Filozof pokazuje w nim, że komunizm rozumiany jako ład społeczno-ekonomiczny, nie jest lub wcale nie musi, ze swej zasady, być przeciwstawnym chrześcijaństwu. Kiedyś pewna osoba obruszyła się podczas rozmowy ze mną i wykrzywiając twarz w absolutnym zdziwieniu zapytała/stwierdziła z niedowierzaniem - ale komunizm walczy z religią?! I tak i nie. Pojawia się po raz kolejny kwestia, co każdy z nas rozumie pod tym pojęciem. “Komunizm” jako quasi-religia byłego bloku socjalistycznego, z pewnością. Chrześcijaństwo było dlań religią konkurencyjną. Komunizm jako szeroko rozumiany ruch społeczny i gospodarczy, niekoniecznie…
Zapraszam do lektury.


Wolność należy rzecz jasna rozumieć jako energię twórczą, jako akt zmieniający świat. Jeśli jednak wolność rozumie się wyłącznie w taki sposób i nie dostrzega się tego, co wewnętrznie ów akt poprzedza, to w nieunikniony sposób dochodzi się do negacji wolności sumienia i wolności religii. W rosyjskim królestwie komunistycznym wolność sumienia i myśli została całkowicie zanegowana. Wolność sumienia odnosi się wyłącznie do świadomości kolektywnej, nie zaś indywidualnej. Jednostka jest wolna wyłącznie w swoim dostosowywaniu się do kolektywu. Osoba, która przystosowała się, połączyła z kolektywem zyskała ogromną wolność w odniesieniu do całej reszty świata. Wolność sumienia - a przede wszystkim sumienia religijnego - zakłada, że w osobie znajduje się zasada duchowa, która nie należy do społeczeństwa. Właśnie tego faktu nie uznaje komunizm. Według komunistów królestwo cezara i królestwo Boże są ze sobą tożsame. Dlatego komunizm zbudowany w oparciu o zasadę materialistyczną w sposób nieuchronny prowadzi do zdławienia osoby. Rewolucyjna moralność komunistyczna okazuje się z konieczności bezlitosna w stosunku do żywego, konkretnego człowieka, do bliźniego. Indywidualny człowiek traktowany jest jako cegiełka niezbędna do budowy społeczeństwa komunistycznego, jest wyłącznie środkiem.

Komunizm słusznie, i zgodnie z chrześcijaństwem, rozumie życie każdego człowieka jako posługę metaosobowemu celowi, jako posługę nie sobie, a wielkiej idei. Jednak ta słuszna idea została skażona przez odrzucenie wartości i godności każdej osoby, jej duchowej wolności. Komunizm zawiera też w sobie słuszną ideę, że człowiek jest powołany, aby w jedności z innymi ludźmi regulować i organizować życie społeczne i kosmiczne. W komunizmie rosyjskim idea ta, która najbardziej radykalną postać znalazła w filozofii Fiodorowa, przybrała jednak nieomal maniakalne formy i przemieniła człowieka w narzędzie rewolucji. Wszystkie te zmiany określa nie tyle społeczno-ekonomiczny system komunizmu, co jego fałszywy duch. Wolność ducha nie jest negowana przez ekonomię, która jest bezsilna wobec ducha, lecz przez ducha wrogiego wolności. Wojujący i bogoburczy materializm komunizmu jest przejawem ducha, a nie materii, jest fałszywym ukierunkowaniem ducha. Ekonomia komunistyczna sama z siebie może być neutralna. To religia komunistyczna, a nie ekonomia jest wroga chrześcijaństwu, duchowi, wolności. Prawda i fałsz są w komunizmie zmieszane właśnie dlatego, że komunizm jest nie tylko fenomenem społecznym, ale także fenomenem duchowym. Idea społeczeństwa bezklasowego, w którym każdy pracuje dla innych i dla wszystkich, dla celu meta osobowego, nie zawiera negacji Boga, ducha, wolności, wręcz przeciwnie, idea ta jest bardziej zgodna z chrześcijaństwem, niż idea, na której zbudowane jest burżuazyjne społeczeństwo kapitalistyczne. Jednak połączenie tej idei z fałszywym światopoglądem, negującym ducha i wolność, prowadzi do fatalnych następstw. Właśnie religijny charakter komunizmu, właśnie religia komunizmu czyni sam komunizm antyreligijnym i antychrześcijańskim.”