czwartek, 18 marca 2010

Chleb nasz powszedni

Poprzednio zamieściłem dość obszerny wybór fragmentów eseju ks. Stefana Wyszyńskiego o relacji Kościoła do kapitalizmu, który pojawił się w kwartalniku “Obywatel”. Dziś proponuję Wam urywki z komentarza zamieszczonego w tym samym numerze, podpisanego “rem” - “Chleb nasz powszedni”.

    “Kościół jest instytucją, której cele nie koncentrują się wokół spraw, nazwijmy to ziemskich. W sensie ‘technicznym’ jest strukturą organizacyjną, w sensie zaś metafizycznym dbać ma o zbawienie obecnych i potencjalnych wiernych. I to właśnie temu zadaniu podporządkowane jest sedno jego aktywności.
    Z tego względu próby przykrojenia misji, działań, dogmatyki i przesłania Kościoła do ram programów politycznych, projektów społecznych, a tym bardziej bieżących problemów, są w sferze praktyki chybione, gdyż ich adresat nie tym się zajmuje. Są również nieuczciwe etycznie, gdyż bazują na instrumentalnym, czysto pragmatycznym podejściu, które oznacza po prostu brak szacunku wobec podmiotu takich starań. Niezależnie, czy sojusznikiem Kościoła pragnie zostać prawica, czy do swych celów usiłuje go wykorzystać lewica, są to zazwyczaj próby przejęcia czy podczepienia się pod strukturę stworzoną i przeznaczoną do celów zgoła innych. (…)
    (…) To, co nosi nazwę ‘katolickiej nauki społecznej’ zawiera wiele wskazań i opinii, ale niekoniecznie precyzyjnych na poziomie szczegółowych rozwiązań. Nie ma powodu, by formułować z tego tytułu jakieś pretensje. Skoro nie oczekujemy od związków zawodowych, że będą dbały o zbawienie naszych dusz, tak samo nie powinniśmy zakładać, iż papież prześle każdemu z krajów mniej lub bardziej katolickich drobiazgowe uwagi co do projektu Kodeksu Pracy.
    Co więcej, ukierunkowanie aktywności Kościoła na kwestie ‘nieziemskie’, sprawia, iż jest on instytucją funkcjonującą poza, a raczej ponad wieloma podziałami związanymi ze społeczną aktywnością człowieka. Skutkuje to istnieniem w łonie Kościoła przeróżnych środowisk ideowych (…). (…) A zatem pełnoprawnymi wiernymi są zarówno katoliccy liberałowie, jak i osoby przekonane, że zamożni powinni płacić wyższe podatki, aby państwo mogło sfinansować choćby egalitarny dostęp do edukacji czy lecznictwa. Z tego powodu nie sposób w wielu przypadkach powiedzieć, czy Kościół jest naszym sojusznikiem, czy też przeciwnikiem na płaszczyźnie projektów i inicjatyw społecznych. (…)
    Mamy natomiast coraz częściej do czynienia z próbami uprawomocnienia autorytetu Kościoła takich przedsięwzięć ze sfery idei i praktyki, które w naszym przekonaniu są społecznie szkodliwe. Mam na myśli aktywność środowisk opowiadających się za daleko idącym liberalizmem gospodarczym. Dawniej, na przykład w XIX wieku, ideologia liberalizmu gospodarczego była podpierana głównie argumentami rzekomo naukowymi (jakoby taki system był ‘obiektywnie słuszny’ i najkorzystniejszy społecznie) lub bazowała na etyce ‘zdroworozsądkowej’ (każdy ma prawo np. tak rozporządzać swoją własnością, jak mu się podoba, gdyż to przecież właśnie jego własność, nie zaś cudza). Natomiast dziś znacząca część środowisk wolnorynkowych, ze szczególnym uwzględnieniem tych najbardziej skrajnych, odwołuje się właśnie do chrześcijaństwa i katolicyzmu, twierdząc, iż Biblia, Ojcowie Kościoła [sic!], papież itd., uznawali gospodarkę wolnorynkową w jej jak najmniej regulowanej postaci za optymalną, sprawiedliwą, godną i jedynie słuszną.
    Taki mariaż wartości katolickich (lub tylko chrześcijańskich) z agresywną promocją liberalizmu gospodarczego widać szczególnie mocno w anglosaskim neokonserwatyzmie, który w ostatnich dekadach w wielu częściach świata przetoczył się jak walec po innych ideologiach społeczno-gospodarczych. W Polce zdobył wielkie wpływy intelektualne w środowiskach prawicy i w mediach katolickich, jak również w polityce gospodarczej. (…)
    Nie odmawiamy komukolwiek, a więc i katolikom, prawa do posiadania poglądów liberalnych w sferze gospodarczej. Natomiast sprzeciwiamy się fałszywej wykładni czy choćby próbie stworzenia wrażenia, iż stanowisko takie jest jedynym uprawnionym na gruncie katolicyzmu. To po pierwsze nieuczciwe, bo jak wspomniałem  - nie istnieje żadne szczegółowe stanowisko Kościoła w sferze rozwiązań gospodarczych. Po drugie - jest to oczywisty fałsz, gdyż równie uprawnione i często spotykane na gruncie katolicyzmu są postawy znacznie bardziej ‘socjalne’, krytyczne wobec przekonania, iż nieskrępowany rynek to system optymalny i sprawiedliwy, że etyka kapitalizmu idealnie współgra z etyką katolicyzmu. (…)
    Środowiska liberalno-katolickie chętnie sięgają po argumentację, jakoby wolny rynek był ekonomicznie sprawiedliwy oraz moralnie jeśli nie idealny, to przynajmniej neutralny. Przekonują oni, że ci, którzy na owym rynku sobie nie radzą, zazwyczaj ‘sami są winni’, gdyż brakuje im chęci, woli, pracowitości itp. Za wzniosłymi hasłami religijnymi skrywany jest tu nierzadko - i nie zawsze starannie - egoizm typowy dla ideologii liberalnej. Egoizm przejawiający się brakiem zainteresowania nie tylko społecznymi skutkami operacji gospodarczych, ale także przyczynami indywidualnych niepowodzeń. Ksiądz Zieja tymczasem wskazuje, że moralnym obowiązkiem katolika - ponad podziałami tyczącymi się poglądów na różne kwestie, w tym i gospodarcze - jest dogłębne zainteresowanie losem bliźniego, przyczynami jego problemów czy wręcz upadku. Warto tego rodzaju ‘kurację’ polecić wolnorynkowym katolikom, którzy potrafią się niemal do łez rozczulać nad ‘ciemiężonymi’ milionerami - płatnikami ‘horrendalnych’ podatków, natomiast dla ludzi z dołu drabiny społecznej mają nierzadko w najlepszym razie obojętność i lekceważenie, w najgorszym zaś - z trudem skrywaną pogardę.”