czwartek, 26 sierpnia 2010

Egoizm odwzajemniony czy wrodzony egalitaryzm?

Przyzwyczailiśmy się (przyzwyczajono nas?) do naukowo ugruntowanych prawd o utopijności socjalizmu, anarchizmu i altruizmu, i równie prawdziwych twierdzeń o egoistycznej naturze człowieka i potrzebie zastosowania darwinizmu w ekonomii. Nie zarzucę liberałom (neoliberałom) kłamstwa, tak jak nie oskarżyłbym o to lamarkisty czy zwolennika arystotelesowskiej koncepcji samorództwa. Mają wszyscy oni święte prawo do wiary w przesądy. Wysoce kontrowersyjne jest jednak zaprzęganie do owych wierzeń współczesnej nauki, a mam tu konkretnie na myśli nowoczesny darwinizm i syntetyczną teorię ewolucji z jej licznymi odnogami. Kiedy w połowie XIX stulecia Karol Darwin sformułował swoją przełomową teorię ewolucji drogą doboru naturalnego, niewielu mogło przewidzieć jej społeczno-polityczne skutki i moc oddziaływania. Naiwni albo i życzeniowo myślący ówcześni (a i często współcześni) ideolodzy i politycy próbowali zaprząc darwinizm do swoich partykularnych interesów. Stąd “naukowe rasizmy” i próba zaszczepienia darwinizmu społecznego ludzkości, hołdowanie skrajnemu liberalizmowi etc. Dziś, po 150 latach od wydania drukiem O powstawaniu gatunków bogatsi jesteśmy niewspółmiernie o całe biblioteki badań, faktów i doświadczeń, nie tylko z zakresu biologii ale i najnowocześniejszych osiągnięć z dziedziny informatyki i matematyki. I czegóż interesującego możemy się dowiedzieć. Ano tego, że człowiekowi bliżej znacznie do altruistycznego socjalizmu czy anarchosocjalizmu niż, jak to chce widzieć współczesna propaganda, skrajnie zindywidualizowany kapitalistycznego liberalizmu. I to nie socjalizm ale siłą narzucany egoizm stanowi największe zagrożenie dla cywilizacji budowanej z mozołem przez tysiące lat, jest klinem wbitym w samo serce ludzkiego ducha i przeciwieństwem naszych ewolucyjnych przystosowań, sięgających milionów lat wstecz. Ale po kolei…

Altruizm wyklęty
Do lat 70. XX w. wśród biologów ewolucyjnych panowało prawie powszechne przekonanie, że altruizm jako zjawisko jest całkowicie obcy naturze. Cały świat żywy miał być skonstruowany na egoistycznej walce o przetrwanie, w której jeśli ty pierwszy nie oszukasz, oszukają ciebie. Nie oglądaj się na innych, dbaj tylko o siebie. Woda na młyn grubych ryb biznesu… W 1966 r. wydana została książka George’a C. Williamsa Adaptation and Natural Selection, w której autor z bezlitosną żelazną logiką rozprawiał się z wszelkimi przykładami interpretowanymi w ramach altruizmu, odsłaniając ich egoistyczne pobudki (przekazywanie w sposób skuteczniejszy własnych genów). Dobór grupowy, czyli powszechna w naszym języku fałszywa fraza “dla przetrwania gatunku” został rozniesiony w pył przez Williama Hamiltona. Altruizm w nowoczesnej biologii został zastąpiony przez pojęcie zmanipulowanego egoizmu. Wpisywało się to doskonale w neoliberalną ideologię, którą bardzo treściwie wyraziła brytyjska premier lat 80., stwierdzając bardzo autorytatywnie, że nie ma czegoś takiego, jak społeczeństwo. Abstrahując od wyimaginowanej rzeczywistości, którą stworzyli sobie ekstremiści ze skrzydła obrońców wolności jednostki, należy zauważyć, że istota ludzka, jako przedstawiciel biologicznego gatunku, ewoluowała i zdobywała swoje cechy nie żyjąc w pojedynkę, samotniczo jak np. koty, ale w małych, kilkunastoosobowych grupach (maksymalnie do 100 osobników). Te niewielkie grupy odczuwały silną więź krwi, z uwago na rodzinne koligacje każdego z członków. Stąd paskudny, ale wrodzony zwyczaj dzielenia na “naszych” i “obcych”. Od tysiącleci ludzie żyją jednak w ogromnych zbiorowiskach, które nie są rodzinami, a swoje egoistyczne zapędy zdolni są powściągnąć dla wspólnego dobra. Jeśli to nie jest społeczeństwo, to nie wiem, co mogłoby nim być? Gdyby w społeczeństwach ludzkich naturalne były egoizm, panowałyby “leśne standardy” każdy z nas przechadzałby się ulicami w grubej zbroi, a każdy obcy byłby potencjalnym agresorem. Jak dotąd nie udało  mi się zauważyć takiego zjawiska. Jeśli istnieje, to być może wśród osób niezrównoważonych. W społeczeństwie ludzkim obowiązuje niepisana umowa, która pozwoliła na zaniechanie biologicznego wyścigu zbrojeń. Ludzie zrezygnowali z części swojego egoizmu na rzecz wspólnego dobra (również i całkowicie obcych), co określane jest altruizmem niekrewniaczym. Jest to absolutny fenomen w naturze. Znamy tylko kilka przykładów ze świata natury, które wyłamują się z egoistycznego determinizmu, człowiek jest jednym z tych zwierząt z uwagi na wysoce specyficzne, niepowtarzalne cechy, którymi obdarzył go dobór naturalny. Z pomocą biologii przyszli matematycy od teorii gier i tzw. paradoks więźnia.

Najbardziej skuteczna strategia przetrwania
Paradoks więźnia pojawił się w teorii gier, do biologii został zaimportowany. Przedstawia się on następująco - czy racjonalnie (egoistycznie) myślący gracz może współpracować ze swoim rywalem, licząc na odwzajemnienie woli kooperacji, chociaż to właśnie oszustwo daje mu pewny i wcześniejszy zysk, a współpraca stanowi mniej opłacalne ryzyko? W latach 70. Robert Axelrod rzucił wyzwanie programistom - programy komputerowe symulujące biologiczną ewolucję opartą na problemie więźnia miały stanąć do zawodów, zwycięstwo miało przypaść najbardziej skutecznemu. Komputer miał potwierdzić, jacy powinniśmy być, by obchodzić się najbardziej racjonalnie w stosunku do obcych. Pierwsze odpałył strategie proste - tzw. frajerzy (zawsze uprzejmi) i oszuści. Początkowo zwyciężała strategia wet za wet (Tit for Tat), łagodna przy pierwszym spotkaniu, ale odwzajemniająca oszustwa przy ich próbie. Warto nadmienić, że zwierzęta powszechnie ją stosują. Problem pojawiał się jednak w momencie, kiedy zderzały się dwie Tit for Tat, co prowadziło przy próbie oszustwa do nakręcania się spirali odwetów. Najbardziej skuteczną metodą okazała się modyfikacja wet za wet, oparta za zasadzie ograniczonego zaufania i życzliwości. Jej charakterystyczną cechą była umiejętność zapamiętywania przeciwnika.

Wampiry i ludzie
Aby spełnić wymagania wspomnianej strategii, organizm musi charakteryzować się odpowiednim poziomem inteligencji, zdolnej do zapamiętywania innych osobników, rozpoznawania ich i adekwatnego stosowania odpowiednich schematów zachowań. Jak dotąd biologom udało się zidentyfikować tylko dwa takie gatunki, jednym jest człowiek, a drugim… meksykańskie nietoperze wampiry. Gromadzą się one w jaskiniach za dnia, gdzie śpią lub iskają się w ogromnych niespokrewnionych grupach, nocą wylatują na żer. Nie wszystkim jednak udaje się zdobyć pożywienie (krew). Po powrocie do jaskini czynią rzecz najniezwyklejszą, syte karmią głodnych. Jest to strata niewielka, ale w biologii każde poświęcenie jest jednak stratą. Kategoria zysku pojawiła by się jedynie wówczas, gdyby karmiący miał pewność, że dokarmiany odwdzięczy się mu tym samym, kiedy jemu samemu nie uda się zdobyć pożywienia. Nietoperze przebywając w jaskini ciągle wśród tych samych osobników zapamiętują swoje zachowania nawzajem i jednostki “aspołeczne” o wrednym charakterze samolubów nie otrzymują pomocy od innych. Co ciekawe wampiry stosują również mechanizm kontroli. Niewinne wzajemne iskanie się jest również sposobem na wymacanie brzuszka sąsiada, czy aby nie jest on pełen i czegoś nie ukrywa.

Podwójne dziedzictwo
Gatunek ludzki posiada dwoistą naturę. Z jednej strony cechuje nas wrodzony altruizm odwzajemniony, który pojawił się w ciągu milionów lat przystosowań do społecznego życia na niebezpiecznej sawannie. Była to jedyna skuteczna strategia przeżycia dla zwierząt pozbawionych praktycznie jakichkolwiek systemów obronnych przed licznymi drapieżnikami, ale jednocześnie obdarzonych inteligencją. Nosimy jednak ze sobą znacznie starszy bagaż egoizmu i nieusuwalną pokusę oszustwa. Zasady moralne stworzyliśmy sobie aby wzmocnić skłonność do altruizmu odwzajemnionego i stąd nasz skrajny egalitaryzm, bo jedynie całkowite odwzajemnienie okazanej pomocy dawało pewność na utrwalenie i rozpowszechnienie się altruistycznych cech w populacji. Jak zauważa Marcin Ryszkiewicz w swojej książce 4 miliardy lat. Eseje o ewolucji nikt nie zazdrości fortuny Billowi Gatesowi czy brytyjskiej królowej, ale niewielu jest takich, którzy zdolni są pogodzić się z wyższą pensją kolegi z biura, który wykonuje pracę taką samą jak my.
Swoją drogą warto wtrącić, że Alfred Russel Wallace, zapomniany współtwórca ewolucjonizmu, ostatni wielki uczony wiktoriańskiej epoki, właśnie w socjalizmie, nie liberalizmie, widział naturalne przedłużenie doboru naturalnego. Swoją opinię motywował spostrzeżeniem, że socjalizm gwarantuje równy start wszystkim osobnikom, a w wyścigu mogą wygrać rzeczywiście najlepsi, czy najbardziej uzdolnieni. W kapitalizmie niekoniecznie wygrywa najlepszy, ponieważ system obarczony jest iście feudalnymi stosunkami między posiadaczami a biedotą, które są nienaturalne i nieobecne w świecie przyrody.

Wybór i niebezpieczeństwo
Neoliberałowie proponują nam egoistyczny wyścig zbrojeń, degradację człowieka do przedludzkiego poziomu. W zawodach programów Axelroda okazało się, że stabilne okazywały się dwie strategie. Jedną była szerzej opisana przeze mnie, drugą oparta na oszustwie i egoizmie. Ostrzeżeniem powinien być czas trwania takiej grupy osobników, który był znacznie krótszy od Tit for Tat.
Ryszkiewicz podsumowuje tak:
“Gra toczy się dalej. Wygrają ci, którzy potrafią najlepiej wyzyskać możliwości altruizmu odwzajemnionego, eliminując przejawy wciąż powracającego i bezwzględnego egoizmu. Stawka jest wysoka, a wynik gry niepewny. Ale szanse są duże: nie tylko jako gatunek osiągnęliśmy to, co od 4 miliardów lat nie udało się nikomu, ale wiemy też coraz lepiej, dlaczego tak się stało i nie musimy już czekać, aż ta nasza wiedza - przez selekcję nieprzystosowanych - zostanie utrwalona w genach. Pytanie tylko, kiedy i w jakim stopniu będziemy umieli ją wykorzystać?”

czwartek, 15 lipca 2010

Antysocjalistyczny socjalizm

W przedostatnim numerze kwartalnika OBYWATEL - 1(48)/2010, str. 172-176, przypomniano sylwetkę i niepospolite poglądy polskiego rewolucjonisty przełomu XIX i XX wieku, Jana Wacława Machajskiego. Jestem pewien, że nikt z czytających nazwiska nie kojarzy. Podobnie zresztą jak i piszący tego bloga… Zagadkowa postać Machajskiego zatarła się w chaosie poprzedniego, szalonego stulecia. Zaprzyjaźniony był ze Stefanem Żeromskim, który wzorował na nim Andrzeja Radka z “Syzyfowych prac” oraz Zagozdę w “Róży”. Nigdy nie zyskał większego grona zwolenników, nazywany był “generałem bez armii”. Nienawidziła go lewica. A “machajszczyzna” stała się (niesłusznie, ale nie bezpodstawnie) synonimem najgorszej herezji w obozie socjalistycznym, antyintelektualizmu i ciemnoty. Machajski bowiem ośmielił się na bardzo oryginalną i boleśnie krytyczną interpretację marksizmu i walki klas.

Machajski doszedł do wniosku, że socjalizm to ustrój społeczny, który opiera się na eksploatacji robotników przez inteligencję, którą rozumiał szeroko, jako ogół pracowników umysłowych. W kapitalizmie, a szczególnie w jego rozwiniętych postaciach, inteligencja jako klasa, ma coraz większe znaczenie. Jej awans społeczny i materialny wiąże się ze specyficzną funkcją “obsługi” aparatu państwowego i gospodarczego. Rozwój ten napotyka jednak na poważną przeszkodę, którą stanowi klasa posiadaczy środków produkcji i kapitału - burżuazja. Celem i interesem klasy “robotników umysłowych” jest obalenie panujących stosunków i powołanie nowego ustroju - socjalistycznego. Robotnicy fizyczni są jedynie wykorzystywani przez umysłowych do realizacji partykularnych interesów klasowych tych drugich. Socjalizm nie oznacza więc wyzwolenia robotników. Stają się oni narzędziem do obalenia kapitalizmu i wprowadzenia socjalizmu. Zamieniają swoich panów z burżuazji na inteligencję.
Machajski trafnie przewidywał, że w ustroju socjalistycznym powielone zostaną schematy nierówności klasowych charakterystyczne dla kapitalizmu. Przede wszystkim różnice dochodów między wykształconym aparatem partyjno-państwowym a robotnikami odtworzą a nie zniszczą starą strukturę społeczną. Różnice w stanie posiadania przełożą się na wpływy społeczne i dostęp do edukacji dla dzieci obu grup.
Myśliciel zwrócił również uwagę na pogardliwy stosunek marksistów do osób wykluczonych społecznie, jak bezrobotna i bezdomna biedota - “lumpenproletariat”. Uważał, że podział na “prawdziwych robotników” i “lumpenproletariat” dowodzi tego, że socjaliści nie są faktycznymi obrońcami interesów ludu. Podkreślał, że nie istnieje wspólnota interesów między pracownikami umysłowymi i fizycznymi. Powszechna równość społeczeństwa bezklasowego wypisana na sztandarach ruchów i partii socjalistycznych jest wbrew klasowym interesom inteligencji, która przez realizację tych haseł straciłaby swoją szczególną pozycję. Pisał:

“[…] Walka robotników - to bunt przeciwko wszystkim posiadającym, którzy żyją po pańsku, którzy nie znają pracy fizycznej właśnie dlatego, że cały jej ciężar wrzucili na barki robotnika, pozostawiwszy jemu głodną niewolniczą rację. Walka robotników - to walka przeciw temu uczonemu światu, który uczynił wiedzę swoją własnością monopolistyczną i czym panuje nad klasą robotniczą.”

Nie szerzył więc nienawiści do wiedzy, a postulował powszechną inteligenckość jako docelowy stan porewolucyjny.

W 1917 r. wyjechał do Rosji ogarniętej najpierw lutową a później październikową rewolucją. Obserwował i ostro krytykował antyrobotniczy charakter nowej władzy. Wskazywał na powolny proces uspołeczniania środków produkcji (nacjonalizacji zakładów przemysłowych), jako na sposób pogorszenia położenia robotników i jednocześnie przejmowania fabryk z rąk burżuazji bezpośrednio przez inteligencję. Już w pierwszych latach istnienia Rosji Radzieckiej następowała systematyczna poprawa sytuacji materialnej inteligencji formującej nową warstwę biurokracji partyjno-państwowej wraz z brakiem podwyżek dla fizycznych, wymuszaniem dyscypliny w miejscu pracy, zwalczaniem “nieprawomyślności” i podwyższaniem wydajności produkcji nie mającymi precedensu w systemie kapitalistycznym. W momencie przejęcia pełni władzy przez Stalina,  uformowała się już i skostniała nieegalitarna struktura społeczna, a rzeczywistość w coraz jaskrawszy sposób przeczyła hasłom i postulatom głoszonym przez Partię i jej ideologów.

Na koniec warto przypomnieć wydarzenia nie tak odległe i Polakom bardziej znane. Czy nie wydaje się Wam bardziej zrozumiały proces tzw. transformacji ustrojowej lat 80/90 widziany przez pryzmat poglądów Machajskiego? Doświadczyliśmy już u końca lat 70. sojuszu robotniczo-inteligenckiego w ramach opozycji. I nastąpiło deja vu. Znów rewolucja, 1989 r., a kilkanaście miesięcy później robotnicze strajki i nowa władza - postsolidarnościowa inteligencja uwłaszczona na zreprywatyzowanym majątku państwowym, wysyłająca w stronę protestujących oddziały policji i armatki wodne. To wówczas młody Donald Tusk mówił na łamach Gazety Wyborczej o demokracji, że jeżeli zajdzie taka potrzeba, to wprowadzi się nawet i dyktaturę, aby przeprowadzić niezbędne reformy gospodarcze. Niezbędne dla kogo?

środa, 7 lipca 2010

Postmodernistyczna antykultura i śmierć uniwersytetu

Od kilku dekad zachodnie ruchy lewicowe oczarowane są postmodernizmem, jako radykalnym zerwaniem z elitarną i antydemokratyczną przeszłością arbitralnego podziału na “kulturę niską i wysoką”. Rozmył się ostry podział sceny politycznej zbudowany na ekonomicznej tożsamości czerwonych poglądów. Już nie walka klas, nie demon kapitalizmu, nie grzech pierworodny kapitalistycznej akumulacji, ani nawet postęp ale wieść ma nas rozdrobnienie, nowomowa, oportunizm i jednakowość wszystkich poglądów podporządkowanych ideologom poprawności politycznej. Absurdalna mnogość postulatów wyzwolenia wszystkiego z opresywnego systemu.
Państwowy Instytut Wydawniczy wydał w 2008r. w ramach serii Biblioteki Myśli Współczesnej książkę węgierskiego socjologa, profesora Uniwersytetu Kent w Wielkiej Brytanii, Franka Furedi “Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści”.
Furedi poddaje analizie zmiany zachodzące w obrębie cywilizacji europejskiej prowadzące do bezprecedensowego upadku instytucji uniwersytetu i idei poszukiwania prawdy, dewaluacji intelektu, kultu banalności, wycofanego społeczeństwa i kontroli nad nim w ramach nowoczesnej inżynierii społecznej, kultury schlebiania i traktowania ludzi jak dzieci. Podnosi istotny problem odpowiedzialności zachodniej lewicy oszołomionej postmodernistycznym narkotykiem, która w szokujący sposób porzuciła swoje idee transformacji społecznej i demokratycznego egalitaryzmu na rzecz utrzymania ekonomicznego i politycznego status quo. Działaczy “prospołecznych”, którzy w imię polityki inkluzji i otwarcia na wykluczonych zatomizowali społeczeństwa i rozpoczęli konsekwentny program “równania w dół” sfery edukacji i kultury. Polityków, którzy w imię demokracji zamienili proces wyborczy w plebiscyt podporządkowany podwyższaniu frekwencji i legitymizowania nią władzy. Postmodernizm, skrajnie konserwatywna ideologia, mylnie zinterpretowany jako należący do nurtu lewicowego, w iście orwellowskim stylu skierował zachodnią cywilizację na drogę dyktatury mediokracji filistrów.

“Od zarania dziejów władza próbowała zmobilizować sztukę, by służyła celom politycznym. W minionych czasach chciała ją wykorzystać do głoszenia chwały narodowej, dziś - do nawiązywania kontaktu ze zatomizowanymi i często zmarginalizowanymi jednostkami; ten plan realizuje w bardzo systematyczny i wysoce zindywidualizowany sposób.
Trzeba sobie zdać sprawę, że populistyczny imperatyw inżynierii społecznej nie stanowi ani demokratycznej, ani egalitarnej odpowiedzi na problem nierówności społecznych czy biedy. Jak o tym pisałem w poprzednim rozdziale, jest to projekt, który zmierza do ponownego zaangażowania coraz bardziej rozczłonkowanego społeczeństwa. Społeczna inkluzja, dostępność i partycypacja stanowią jego część i mają posłużyć do ustanawiania kontaktu między elitą kulturalną a wyobcowaną resztą. A ponieważ ustanowienie kontaktu jest właśnie głównym celem, pytanie, w co włącza się wyobcowanych, rzadko stanowi przedmiot analizy. Łatwiej jest rozszerzyć partycypację, niż zapewnić, że to, w czym ludzie mają partycypować, jest warte ich zaangażowania.

[…] Polityka społecznej inkluzji zmierza zaś do ukształtowania powszechnego gustu, ustandaryzowania go i w efekcie do sprawowania nad nim kontroli”

Jednocześnie Furedi zauważa:

“Tworzenie równych szans dla wszystkich to w istocie cel wart zachodu. Wzrost partycypacji społeczeństwa w życiu kulturalnym i intelektualnym jest zamysłem, który każdy, kto ma skłonności demokratyczne, z całych sił będzie wspierał.”
(str. 104-106)

wtorek, 22 czerwca 2010

Noam Chomsky w kawałkach

Egoizm jądrem ludzkiej natury?

Jak sądzę, ani historia, ani nasze doświadczenia nie podważają sądu Adama Smitha i Davida Hume’a - bohaterów współczesnego chóru śpiewającego pochwałę egoizmu - zdaniem których współczucie i troska o dobro innych to konstytutywne cechy ludzkiej natury.

Przekonanie, że egoizm jest dominującym ludzkim instynktem, jest bardzo wygodne dla tych, co mają pieniądze i władzę, i pragną zniszczyć instytucje społeczne opierające się na sympatii, solidarności i wzajemnej pomocy. Najbardziej barbarzyńska część świata bogatych i trzymających władzę (…) jest zdecydowana rujnować opiekę społeczną, programy zdrowotne, szkolnictwo, czyli wszystko, co wywalczyło społeczeństwo i co służy publicznym potrzebom, a w bardzo małym stopniu umniejsza bogactwa i moc tych, którzy je mają. Bardzo im wygodnie wymyślać niestworzone historie, wedle których egoizm stanowi jądro ludzkiej natury, gdy chcą pokazać, że błędem jest troszczyć się, czy niepełnosprawna wdowa z drugiego końca miasta ma jedzenie i lekarską opiekę, czy dziecko z naprzeciwka ma dostęp do przyzwoitej edukacji. Czy istnieją solidne argumenty uzasadniające doktryny wygodne dla tych, którzy je tworzą? Ja się z takimi nie spotkałem.

Najlepszy porządek społeczny

Jeśli panujący dziś porządek społeczny jest jedynym odpowiadającym ludzkiej naturze, jak wyjaśnić fakt, że nie pojawił się nigdy wcześniej w dziejach ludzkości, że został narzucony całkiem niedawno, w Anglii i innych miejscach, i to przy użyciu przymusu i siły? (…)

Anarchia

Anarchia, tak jak ja ją rozumiem (w sposób, jak sądzę, dobrze uzasadniony, ale to już odrębna kwestia), to skłonność do takiego myślenia i działania, które próbuje rozpoznać struktury władzy i dominacji, domaga się, by wykazały swoją prawomocność, a jeśli nie może tego zrobić (co często się zdarza), stara się władzę ominąć.

Konrtola i DEZ-informacja

Bez wątpienia przemysł infotainment (informacji-rozrywki) to potęga. Jak jego szefowie byli łaskawi nam wyjaśnić, zajmuje się on z jednej strony wprowadzaniem kontroli off job (poza pracą) będącej przeciwwagą dla kontroli on job (w pracy), charakterystycznej dla tayloryzmu, systemu mającego zamienić pracowników w nieświadome niczego o posłuszne roboty; z drugiej strony zwracaniem uwagi ludzi ku “powierzchownym aspektom życia takim jak konsumpcja mody” i wdrukowywaniem im “filozofii ulotności życia”.

Fragmenty z: Jean Bricmont i Julie Franck (red.), “Chomsky”, Cahiers de l’Herne, nr 88, Paryż 2007

“Kalając własne gniazdo” - krytyka postmodernistycznej krytyki nauki

Gdy słyszę o “nauce białych mężczyzn” [white male science], zawsze przychodzi mi do głowy - wybaczcie - wyrażenie “żydowski wygląd”. (…)
Wielu naukowców brało wtedy czynny udział w życiu kulturalnym ówczesnej klasy robotniczej i próbowało kompensować klasowy charakter instytucji kulturalnych poprzez tworzenie programów edukacyjnych dla robotników lub pisanie książek przeznaczonych dla szerokiej publiczności - o matematyce, naukach i na inne tematy. I lewicowi intelektualiści nie byli bynajmniej jedynymi, którzy czymś takim się zajmowali. Dziwię się więc, gdy widzę, że lewicowi intelektualiści naszych czasów próbują pozbawić społeczeństwa poddane opresji nie tylko radości płynącej z wiedzy, lecz także narzędzi jego emancypacji, i oświadczają, że “projekt oświeceniowy” jest już martwy, więc trzeba porzucić “złudzenia” nauki i racjonalności - przekaz, który bardzo cieszy serca tych, którzy mają władzę, szczęśliwych, że mają te narzędzia na wyłączność.

Raison & liberté, Agone, Marsylia 2010



niedziela, 20 czerwca 2010

Symptom i choroba

W lipcowym numerze miesięcznika Le Monde diplomatique z 2009r. znalazł się bardzo ciekawy artykuł Sławomira G. Kozłowskiego (ekonomisty i profesora UMCS w Lublinie, który - o dziwo! - w przeciwieństwie do pracowników akademickich zachłyśniętych propagandą “jedynie słusznej idei” neoliberalnej, nie prezentuje postawy denkverbot - zakazu myślenia, jak to określił Žižek). “Rozważania o amerykańskim kryzysie gospodarczym” rozpoczynają się krótką ale bardzo treściwą i wymowną analizą systemu kapitalistycznego. Dowiadujemy się z niej, że rzeczywistość znacznie odbiega od usilnie propagowanego przez główny nurt dogmatu mówiącego, że kryzys jest aberracją na zdrowej tkance idealnego systemu gospodarczego.

The so-called financial crisis today is a symptom. The underlying disease is capitalism.
Rick Wolff, Capitalist Crisis, Marx’s Shadow,
MRZine, Monthly Review Foundation, 2008

Każda recesja gospodarcza czy kryzys w kapitalizmie powodowane są przez powstawanie nadwyżki podaży rynkowej w stosunku do efektywnego, tj. znajdującego swój wyraz w sile nabywczej kupujących popytu. Jest to bezpośrednią pochodną prawa akumulacji kapitalistycznej, podstawowego prawa ruchu kapitalizmu. Kapitalista, motywowany chęcią uzyskania maksymalnego zysku, przy tworzeniu produktów dla anonimowego rynku nie jest jednak pewien nawet tego, czy wytworzony produkt zostanie sprzedany. Wskutek tej niepewności musi stale konkurować, walczyć o bycie lepszym niż inni producenci. Musi więc przekształcać możliwie największą część wartości dodatkowej w nowy kapitał. Musi akumulować!

ANATOMIA KRYZYSU

Konieczność akumulacji powoduje, że kapitaliści inwestują znaczną część tworzonej wartości dodatkowej. Jest to niezbędne. Tylko dzięki temu można zostać kapitalistą i tylko dzięki temu można utrzymać swoją pozycję i mieć nadzieję na jej poprawę. Konieczność akumulacji powoduje także, iż z nowotworzonej wartości (marksowskie v+m) starają się oni wykroić jak największą porcję dla siebie (tj. zwiększyć wartość dodatkową - m), zmniejszając tym samym część przypadającą pracownikom, czyli płace (v).

Wynikiem akumulacji jest więc nie tylko zwiększanie potencjału wytwórczego i produkcji, ale także zmniejszanie siły nabywczej podstawowych mas konsumentów, tj. pracowników najemnych. Mamy więc dwie przeciwstawne tendencje: z jednej strony wzrost podaży, z drugiej zaś ograniczanie popytu.

Najogólniej konsumpcja robotników (pracowników najemnych) jest ograniczona przez ich siłę nabywczą (relatywne ubóstwo), będącą wynikiem procesu akumulacji. Konsumpcja kapitalistów limitowana jest zaś przez ich nieograniczoną dążność do zwiększania kapitału, czyli akumulacji. W wyniku tego wzrost popytu na dobra konsumpcyjne jest wolniejszy do wzrostu możliwości ich produkcji. Podział dochodów (nowo tworzonej wartości) między płace i zyski powoduje więc tendencję do ciągłego zakłócania równowagi między podażą a popytem.

Tendencja ta jest dodatkowo wzmacniana przez ciągłe wprowadzanie nowych technik, zmierzających do zastępowania pracy żywej przez uprzedmiotowioną (pracy przez kapitał, w terminologii ekonomii głównego nurtu), co oznacza postęp o pracooszczędnym charakterze. Substytucja pracy przez kapitał (marksowski “wzrost składu organicznego kapitału“) jest przyczyną trwałego bezrobocia (istnieniem rezerwowej armii pracy) oraz skutkuje dodatkową tendencją do ograniczania wysokości płac.

Prawo akumulacji kapitalistycznej powoduje, że gospodarka nie rozwija się równomiernie, że podlega ona cyklom koniunkturalnym. Nieuniknione są okresy (względnej) nadprodukcji. Kryzys oznacza brutalne przerwanie reprodukcji rozszerzonej. Pojawia się on nie dlatego, że zbyt mało dóbr jest wytwarzanych, lecz dlatego, że masa wytworzonych dóbr nie znajduje nabywców. Na końcu  opadającej spirali recesji produkcja i zapasy w magazynach spadają w większym stopniu niż siła nabywcza. Wówczas produkcja zaczyna ponownie rosnąć. Ten cykliczny ruch związany jest z kapitalistyczną własnością prywatną i produkcją dla zysku. Takie były przyczyny 25 cykli koniunkturalnych, które towarzyszyły amerykańskiemu kapitalizmowi do czasu jego pierwszego kryzysu w roku 1825”.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Wybory

Jak chyba wszyscy wiedzą już tylko kilka dni pozostało do dnia wyborów prezydenckich. Muszę przyznać, że kwestie polityczne dawno już nie powodowały takiego mętliku w mojej głowie. Najpierw dręczyło mnie pytanie, czy iść głosować. Po pierwsze żaden z kandydatów nie wydaje mi się idealnym, a po wtóre – system demokracji przedstawicielskiej nie spełnia swoich zadań. Mam iść głosować na człowieka, który w tym krótkim momencie potrzebuje poparcia społecznego, a zaraz po wyborach ma to całe społeczeństwo... Później w sprawach takich jak tarcza antyrakietowa czy Irak słyszę, że społeczeństwo nie powinno się wtrącać do ważnych kwestii, bo się nie zna i nie rozumie. Więc ja rozumiem, że społeczeństwo w oczach tych panów, którzy sobie usta wycierają „demokracją” jest zwyczajnie głupie. Na tyle głupie, żeby dać się nabrać i wybrać ich w wyborach. Pojawia się tutaj duży znak zapytania – czym wobec tego jest ta słynna demokracja? Mi to bardziej przypomina technokrację z pogardą dla społeczeństwa. Uważam, że w dobie tak zaawansowanej techniki informatycznej nie istnieją żadne obiektywne przesłanki, no chyba że ideologiczne lub dotyczące posiadania władzy, które by uniemożliwiały wprowadzenie demokracji bezpośredniej. Co więcej, absencja wyborcza to także jakiś głos, i to bardzo dobitny. Tyle, że komentatorzy polityczni usilnie nie chcą tego dostrzec. Nie głosowanie to głos na nie, dla wszystkich kandydatów, dla polityki państwa. Jak można mówić o przedstawicielstwie narodu, skoro zwycięzca otrzymuje np. 50 % głosów przy frekwencji rzędu 30 %? Prezydent 15 % Polaków...
Jednakże R. i E. na pikniku przekonali mnie, że do urny iść trzeba.
Zacisnąłem więc zęby i dokładnie prześwietliłem kandydatów. Nie ukrywam, że pierwotnie myślałem, aby poprzeć Komorowskiego. Niby wybór racjonalny, no bo ma największe szanse w starciu z „państwem policyjnym” Kaczyńskiego. Tylko byłby to głos przeciw własnemu sumieniu. Zarówno PO jak i PiS prezentują konserwatyzm społeczny i co gorsza są zwolennikami ideologii neoliberalnej w gospodarce. Czy mam głosować na prywatną służbę zdrowia, płatne studia, cięcia socjale, obniżanie podatków dla bogatych i likwidację miejsc pracy... Wiem, że nie wygra, ale sumienie będę miał czyste. Zdecydowałem, zagłosuję na kandydata związków zawodowych i Polskiej Partii Pracy, socjalistę Ziętka. Zgadzam się z jego postulatami, a w dodatku poparli go czołowi intelektualiści lewicy na Zachodzie, wśród nich prof. Noam Chomsky i reżyser Ken Loach.

wtorek, 25 maja 2010

Prawda i fałsz komunizmu, Sąd Ostateczny i Nowy Izrael

Kilka tygodni temu odnalazłem w bibliotece dziwacznie prezentującą się książkę. Format niewielki, każda kartka z innego papieru (ale zawsze przypominającego pakowy),  druk półamatroski i data wydania 1981. Mikołaj Bierdiajew “Problem komunizmu”. Nielegalny materiał z drugiego obiegu z wielką karminową pieczęcią NIE WYPOŻYCZA SIĘ. Jest to przedruk z polskiego wydania z 1937 r., zachowano więc niestety polszczyznę sprzed reformy. Męczą wzrok partije, djalektyki, materje i miejscami literówki. Warto zacisnąć zęby, bo za cenę niewielkiego wysiłku uśmiechnie się do nas ze strok książeczki brodaty mistrz Bierdiajew.
Oto kilka fragmentów w zmienionej pisowni (s.27, 30-35, 43-45, 91-95):

“Teoria marksistowska Zusammenbruch’u społeczeństwa kapitalistycznego, jest w rzeczywistości wiarą w Sąd Ostateczny. Albowiem w całym rewolucyjnym komunizmie tkwi pewien element eschatologiczny: idea według której w określonej godzinie otworzy się przepaść rozdzielająca na dwoje czasy. Określił to Niemiec Tillich, teoretyk religijnego socjalizmu, pod nazwą Kairos, wybuchu wieczności w czasie. Płytka terminologia filozofii materialistycznej, niezdolna jest wytłumaczyć głębi najniższych pokładów marksizmu; tym niemniej tkwią one w podświadomości i stanowią prawdziwą siłę. To w nich właśnie łamie się łańcuch determinizmu, co jest przerwaniem ciągłości w procesie ewolucyjnym: niepewny jest krok z królestwa konieczności do królestwa wolności, historia, właściwie mówiąc, jest zamknięta - rozpoczyna się nadhistoria”

“W czym tkwi prawda komunizmu? Występuje ona […] pod różnymi postaciami. Przede wszystkim jest to prawda negatywna, w postaci krytyki burżuazyjnej i kapitalistycznej cywilizacji, jej sprzeczności i braków. Jest ona oskarżeniem kłamliwie chrześcijańskiego społeczeństwa, upadającego i zdegenerowanego, które przystosowało się do interesów okresu kapitalistycznego. Następnie jest to prawda pozytywna, przejawiająca się w postaci organizacji i kierowania ekonomiką, której podlega życie jednostek i która nie może być nadal uważana tylko za grę interesów i samowoli. Idea ekonomiki zorganizowanej według określonego planu jest ideą szczęśliwą: a obrona całkiem fikcyjnej wolności w życiu gospodarczym może zrodzić tylko ciężką niesprawiedliwość i pozbawić ostatecznie dużą część ludzkości istotnej swobody. Prawdą komunizmu jest także i to, że według niego społeczeństwo musi być społeczeństwem pracującym (chociaż odmawia się przy tym uznania w pracy określonej hierarchii jakościowej). I chociaż rosyjscy komuniści rozplakatowali we wszystkich sowieckich zakładach tę dewizę: Kto nie chce pracować, nie może jeść, nie przypuszczali jednak, że słowa te wypowiedział apostoł św. Paweł. Komunizm mówi prawdę, kiedy utrzymuje, że nie powinien istnieć wyzysk człowieka przez człowieka, i klasy przez klasę. Supremacja człowieka nad elementarnymi siłami natury nie powinna się wiązać z supremacją człowieka nad człowiekiem.
Prawdą jest także to, że podział społeczeństwa na klasy, który prowadzi tylko do walki, powinien zniknąć i że klasy powinny być zastąpione przez grupy zawodowe. Prawdą jest, że ustrój polityczny powinien być reprezentantem realnych potrzeb i interesów ekonomicznych. […]
Wreszcie egoizm narodowy i odosobnienie, które pociągają za sobą nienawiść i wojny, powinny być ostatecznie pokonane przez nadnarodową organizację ludzkości. […] (komunizm) zdobył się na postawienie zagadnienia w całej jego głębi, związał w jednym pojęciu teorię i praktykę, myśli i wolę. W ten sposób wraca komunizm do teokratycznej koncepcji średniowiecza: podporządkowuje życie jednostki celowi uniwersalnemu; wraca do tego pojęcia służby, które całkowicie znikło w zdechrystianizowanej epoce liberalno-burżuazyjnej. […]
Jednakże fałsz komunizmu jest większy niż jego prawda, która została całkowicie wynaturzona. Jest to przede wszystkim fałsz duchowy a nie społeczny. Duch samego komunizmu jest negacją ducha w ogóle, zaprzeczeniem duchowej istoty człowieka, fałsz komunizmu jest fałszem bezbożnym. […] Komunizm zerwał z zasadą złotego środka, którą wyznawał humanizm, komunizm odrzucił Boga nie w imię człowieka, jak to się często zdarza, ale w imię jakiejś trzeciej zasady, a mianowicie w imię społecznego kolektywu, nowego bóstwa.”

Chrystianizm nie zrealizował swojej prawdy w życiu społecznym; albo wcielał się w konwencjonalną symbolikę teokracji, które chciały lekceważyć wolność, ten podstawowy warunek wszelkiej, prawdziwej realizacji, albo stosować system dualizmu, jak to miało miejsce w czasach nowożytnych, kiedy potęga chrześcijaństwa osłabła. Komunizm ukazał się wówczas jako kara, jako świadectwo fałszowania autentycznej prawdy. Widzieliśmy, że jest w komunizmie moment eschatologiczny. Ponieważ apokalipsa nie wskazuje tylko na koniec historii: istnieje apokalipsa w samym łonie historii. Koniec jest zawsze bliski, czas dąży do połączenia się z wiecznością. Świat, w którym żyjemy, nie jest nigdy całkowicie zamknięty. Ale są okresy, w których to położenie czasów w obliczu wieczności, daje się uczuwać w sposób bardziej wyraźny. Moment eschatologiczny nie przedstawia tylko sądu nad historią, ale także sąd samej historii. Komunizm jest takim sądem. Prawda, która nie chciała się wcielić w pięknie, w pięknie Bożym, zrealizowana jest przez komunizm w szpetocie. […] Jestem głęboko przekonany, że komunizm kryje w sobie wielką prawdę społeczną. Jednakże fakt, że prawda ta wyraża się w szpetocie, wskazuje, że łączy się ona ściśle z kłamstwem i że Bóg odwrócił się od jej realizacji. Szpetota jest zawsze oznaką ontologicznego fałszu. Byt prawdziwy, przekształcony i wypełniony jest piękny.”

“Antyreligijna struktura psychiczna komunistów jest strukturą psychiczną zwycięzców, symbolem urazy i zemsty, które wzięły odwet i otrzymały zadośćuczynienie. Zwycięski i triumfujący “proletariat” otrzymał zadośćuczynienie za przeszłe upokorzenia. Tak oto Marks wypracował swoją doktrynę dotyczącą powołania mesjanicznego tego proletariatu: jest to klasa najbardziej uciskana w społeczeństwie burżuazyjnym, co jest “zrównoważone” przez świadomość własnego, mesjanicznego, wyzwalającego, powołania, własnej przyszłej potęgi. De Man, jeden najgłębszych współczesnych teoretyków socjalizmu, tłumaczy z wielką słusznością marksistowską doktrynę o najwyższej misji proletariatu, w duchu psychologii Adlera - jako przeżyte upokorzenie, wypływające z niższego stanu społecznego robotnika i jako wynagrodzenie: drogą zadowolenia  własnej woli, w opanowaniu przez ideę najwyższego powołania”.