piątek, 30 kwietnia 2010

Niech się święci 1 Maja !!!

I to całkiem dosłownie :)
Pamiętajmy, że przed nami nie tylko majówka. Niech nas nie zwiodą plakaty o państwowych obchodach 2 - 3 maja. Nowa ideologia o pewnych rzeczach pamiętać nie chce. Nowa gospodarka udaje, że dochód, przyrost i obroty tworzą się same z niczego (pomimo kultu nauki, zaprzeczając choćby logice i zdrowemu rozsądkowi, nie wspominając już o podstawowych prawach fizyki). Kineskopy telewizorów zalewane są obrazami ludzi sukcesu o wypielęgnowanych dłoniach, ubranych w drogie tekstylia, poruszających się luksusowymi samochodami i smarujących swoje prawie lateksowe powłoki skórne wyciągami z wszystkiego, z czego da się cokolwiek wycisnąć.

A pod tym wszystkim (a może i nad?) są ludzie pracy, robotnicy, czy jak to dziś poprawniej - pracownicy. 
O spracowanych dłoniach, szarych twarzach pokrytych bruzdami, maszerujący stadnie codziennie rano do miejsc, gdzie mieli się nie tylko ich ciała, ale i dusze, "kopcący" niczym fabryczne kominy najtańsze papierosy...
Płatni niewolnicy starannie, z chirurgiczną precyzją usuwani z "wolnego świata". Nie pozostawieni jednak samymi sobie. Ich praca, ich życie i ich cierpienie jest przepełnione Nim. Nawet jeśli i oni sami o tym zapomnieli.
Święto Pracy nosi nie tylko wymiar materialistyczny, nie tylko przypiętą łatę po "komunizmie", a czerwony kolor nie jest monopolem partyjnego sztandaru.
Święto Pracy posiada głęboki wymiar religijny, jest transcendentnym miejscem w czasie, które uświęca swoją obecnością sam Bóg. Momentem, w którym warto przypomnieć sobie o centralnym punkcie ewangelicznej nauki - Ośmiu Błogosławieństwach, o społecznym pochodzeniu uczniów Jezusa, o fizycznej pracy Józefa - cieśli, która towarzyszyła Mesjaszowi od dzieciństwa, o tym, czym było prekonstantyńskie chrześcijaństwo. Wówczas czerwona barwa pierwszomajowego sztandaru nabierze głębi Chrystusowej krwi.
Wówczas zupełnie inaczej, znacznie poważniej zabrzmią słowa:

Niech się święci 1 Maja !!!
Święto Józefa Robotnika

Będziemy sądzeni z miłości

W tym roku ZNAK wydał w serii “Świadkowie” biografię Dorothy Day “Będziemy sądzeni z miłości”, autorstwa Jima Foresta. Świetnie napisana książka o mało znanej nad Wisłą osobie, do której życia i działalności nawiązywał na blogu wcześniejszy wpis. Skoro już ją trochę kojarzycie, to wspomnę na marginesie, że była kandydatką do wyniesienia na ołtarze. Cała sprawa nie zakończyła się jednak pomyślnie z bardzo przyziemnych powodów - olbrzymich kosztów procesu. Choć z drugiej strony, poznawszy Dorothy poprzez relację Foresta, powątpiewam, czy ona sama by tego pragnęła.
A Was zapraszam do lektury krótkiego (co niecodzienne) fragmentu ze wspomnianej książki (str. 65-66):

“Pewnego dnia, siedząc na plaży, Day czytała zbiór esejów Williama Jamesa i była pod wielkim wrażeniem jego koncepcji mówiącej o tym, że jedynym sposobem, by odwrócić krzywdy powstałe w wyniku gromadzenia majątku, jest przywrócenie wiary w ubóstwo, będące powołaniem religijnym: ‘Raz jeszcze powinniśmy odważnie śpiewać pieśni pochwalne dla ubóstwa. Gardzimy każdym, kto wybiera ubóstwo, by uprościć i ochronić swe życie wewnętrzne. Ponieważ nie przyłącza się do powszechnej walki, jest oskarżany o brak ducha i ambicji. Utraciliśmy nawet moc wyobrażenia sobie, czym było starożytne wypełnianie idei ubóstwa: uwolnieniem od materialnych uzależnień, wolnością duszy”.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Wieści z miejskiego autobusu

Zdradzę Wam pewną przypadłość, która towarzyszy mi od kilku lat. Przebywając w dwóch - dość nietypowych dla takiego stanu miejscach, nachodzą mnie poważniejsze refleksje. Pierwszym jest wymieniony w tytule miejski autobus, a drugim… łazienka. Dlaczego tak? Jeden tylko Bóg raczy wiedzieć.
Ostatnio właśnie, podróżując przez nasączone wiosennym słonecznym światłem i młodymi liśćmi drzew miasto, przywędrował mi do głowy problem niebanalny. W normalnych warunkach bałbym się go nawet tknąć, ale nie mając do roboty nic ciekawszego, niż podskakiwanie ze współpasażerami w rytm wybijany wpadaniem pojazdu w asfaltowe dziury, zacząłem drapać się w głowę.
Czy istnienie jest funkcją bytu, czy też byt jest funkcją istnienia? Jeżeli przyjąć to pierwsze, materialistyczne założenie, wówczas gdyby pojawił się byt niespójny, powinien on ulec natychmiastowej dezintegracji, bo z samej swojej istoty nie posiadałby jedności, ani nie istniałoby nic, co by tą jedność mu nadawało, innego niż on sam.
W drugim jednak przypadku, gdyby to byt był funkcją istnienia (idziemy twardo w idealizm), to człowiek, jako byt materialno-duchowy, bardzo często niespójny, może egzystować z tej przyczyny, że to właśnie istnienie jest racją jego jedności!
Zaraz przypomniał mi się prof. Richard Dawkins (znany z kontrowersyjnego Boga urojonego, ale co powtarzam jak mantrę, największy po Darwinie biolog-ewolucjonista! przede wszystkim). Postawił on kiedyś problematyczne pytanie - jak można być jednocześnie naukowcem - przyrodnikiem (czy ścisłowcem), a jednocześnie wierzyć w Boga?! Dawkins, zakłada pierwszy wariant moich autobusowych dociekań, przez co sama obecność wierzącego naukowca jest dla niego i niezrozumiała i niewytłumaczalna. Miałem przyjemność śledzić dzięki BBC rozmowę Dawkinsa z Robertem Winstonem, w której brytyjski ewolucjonista zadał rozmówcy osobiste pytanie o wiarę w Boga. Winston odparł z tajemniczym uśmiechem, że należy do osób wierzących. I tu Dawkins zgodnie z logiką swoich przekonań stwierdził, że w swoim życiu, kiedy spotykał się z wierzącymi intelektualistami, albo ludźmi nauki, religia, koniec końców, okazywała się jedynie przywiązaniem do tradycji i rytuału. Winston zaskoczył jednak swoją odpowiedzią, że w jego przypadku, wiara jest prawdziwa. Dawkins pokręcił głową z niedowierzaniem, mówiąc, że chyba jednak nie.
Tak więc jedynym możliwym rozwiązaniem problemu “wierzącego naukowca” jest dla materialisty zanegowanie jego prawdomówności (nie wierzy, albo kłamie, że wierzy).

wtorek, 6 kwietnia 2010

Christus resurrexit! Resurrexit vere!

Lub jak woli Szloma ;) -
Ha Masheeha houh kam! A ken kam!

Wielkie Wydarzenia, które na zawsze rozerwały tkankę naszej rzeczywistości, przekraczając nieprzekraczalne, znosząc barierę przestrzeni a nawet czasu. Stając się w Jerozolimie dwa tysiące lat temu, a jednocześnie tu i teraz. Stając się zarazem początkiem i końcem.

I z tej okazji mały prezent dla Was - kilka prac Ade Bethune, komentujących wydarzenia zeszłego tygodnia: